niedziela, 18 listopada 2012

Śliwki w szlachetnym wytrawnym sosie


Pierwszym Noblistą, który nas odwiedził, był Piotr Śliwiński. A może bardziej odpowiednie byłoby stwierdzenie, że jest członkiem Komitetu Noblowskiego? Aby go poznać, proponujemy hymn na jego cześć.


Piotr Śliwiński urodził się w lutym
Drugiego
Pięćdziesiąt lat temu dokładnie
Do książek wcale nie będąc przykutym
Pierwsze
Liceum w Ostrowie ukończył ładnie
Wystarczająco
By się w Poznaniu
Uczyć
Doktoryzować
Jeszcze więcej uczyć
By w końcu habilitować.
Obecnie profesor polskiej filologii
Wykładowca
Krytyk literatury
Autor książek, artykułów, wierszy
Przewodniczący jury
Nagrody Literackiej Gdynia.
Po całej tej pracy, w wolnym czasie
A luksus to rzadki
Odwiedza szkoły jak nasza
By za pomocą przyjemnej gadki
Zachęcając do poezji
Manipulować nami.
Czy mu się to udaje?
Zdecydujcie sami.
Ania "Buba" Olszewska

Na początek przystawka, czyli raki w leniwym sosie



Puk, puk.

Nie, nie otwieram. Nie chce mi się. Niech się znudzi i pomyśli, że mnie nie ma.

            Puk, puk.

Chyba jednak wie, że jestem. Tylko skąd?!

            - Kto tam?

            (- Hipopotam.

            - Ach, co robić, nie wiem sama, boję się hipopotama – czy jakoś tak to było.)

            - Potworek – dobiega zza drzwi.

            No, przynajmniej nie stara Małkowa spod dziewiątki. I nie te dzieciaki ze swoją zabawą z zeszłego tygodnia. Przeczytały w jakiejś gazecie głupi dowcip i teraz biegały po całym bloku, waląc ludziom do drzwi. „Puk, puk!” (efekt – Łup, łup!) - któryś walił w drzwi. „Kto tam?” - pytała większość mieszkańców, podchodząc do drzwi niepewnie. „Sąsiadki!” - wydzierał się bachor. „Nie ma siatek!” - wydzierała się reszta chórku i galopowała dalej, zanim ktoś zdążył wyjrzeć zza drzwi i powiedzieć im kilka zdań do słuchu. W końcu (nareszcie!) ludzie przestali się odzywać i dzieciakom się znudziło.

            - Jaki? - pytam z nadzieją, że potworek językowy. Poprawiłoby mi humor (ach, jakież to małostkowe, ojej) gdybym po dzisiejszym paskudnym dniu mogła wytknąć komuś złośliwie wszystkie niedoskonałości.

            - Ten, który wisi nad tobą od dobrego tygodnia. Otworzysz, czy mam zawołać wszystkie inne niezałatwione przez ciebie sprawy?

            - Już, już – burczę pod nosem i faktycznie idę otworzyć drzwi. Wszystkie sprawy naraz – to stanowczo za dużo na moje (leniwe) nerwy.

            Otwieram i przez dłuższą chwilę stoję zdziwiona, bo za drzwiami nie widzę nikogo. Potem moje spojrzenie opada lekko w dół... Patrząc już tuż nad próg zaczynam się śmiać. Przede mną stoi plik kartek i macha do mnie rogiem.

            - A, to to niezałatwione sprzed tygodnia? Mogło być gorzej – uśmiecham się pod nosem i czuję, że wbrew sobie zaczynam lubić tego niespodziewanego gościa. - Wejdź, wejdź. Herbaty, czy coś? - pytam trochę niepewnie, bo nie wiem, czym się tacy mogą żywić.

            - Raczej trochę tuszu, jeśli masz. – No tak, to nawet logiczne.

            - Jasne – rzucam i po chwili stawiam przed gościem kałamarzyk z kolorowym inkaustem kupionym na którejś z wycieczek. - Zastanawia mnie tylko jedno, jeśli wolno spytać. Jakim cudem sięgnąłeś aż do kołatki?

            - Nie sięgnąłem. Miotła.

            - Słucham?

            - Miotła. Stoi przy drzwiach i ma długi trzonek. Pukałem miotłą – tym razem lekko uśmiecha się mój gość.

            (Boże, rozmawiam z kartkami, które w dodatku się do mnie uśmiechają. Czy ja już jestem aż tak nienormalna?)

            - Ach. Jasne - chwila ciszy. - Pewnie powinniśmy przejść do rzeczy? - krzywię się lekko.

            - Raczej tak.

            - I pewnie mi nie uwierzysz, że nie potrafię tego napisać? - wzdycham, patrząc za okno. Wrzesień, jesień, lecą liście, jest brązowo i złociście...

            - Pewnie nie. Na rozgrzewkę – czym jestem? Mów wszystko, co o mnie pamiętasz.

            - Pierwszy artykuł na naszym blogu literackim. Wstępniak taki. Jak na moje standardy – potworkowato długi, i jeszcze najlepiej zabawny ma być! A ja pomysłu nie mam, ani weny, ani nie wiem nawet, o czym pisać!

            - No widzisz, pamiętasz sporo, to już sukces. To teraz myśl, co może być w treści.

            - Nie wiem, nie wiem, nie mam pojęcia... Że Siódme LO im. Baczyńskiego – i tak będzie już wcześniej podane. Że projekt z Fundacji Europejskich Spotkań Pisarzy – to też wiadomo, w końcu link do nas idzie z Tawerny. I raczej nie napiszę, który rok szkolny, czy coś w tym guście, prawda?

            - Coś o was? O ludziach, którzy biorą w tym udział?

            - Co? Cechą wspólną jest brak cech wspólnych. Znaczy – każdy jest inny, wszystkich nosi, mamy nadmiar ambicji i energii, no i jacyś tacy jesteśmy... Zakręceni trochę? Chyba. I to nawet naszej nauczycielki dotyczy. Wszystkie roczniki, przestrzał profilowy też mamy jakiś niemożliwy – od dużych ilości humana po biolchemy. Chociaż chyba wszyscy mamy ten pierwiastek ciekawości świata, chęci rozwoju, wszechstronności...

            - Renesansowe znaczenie humanizmu?

            - Chyba tak. No i skrajna kreatywność, zwłaszcza w grupie – na wspomnienie naszej integracji nie mogę nie uśmiechnąć się lekko.

            - No i widzisz? Coś już wyszło - mówi mój gość, polewając się od czasu do czasu odrobiną atramentu.

            - Coś. Ile? Pięć zdań? To co mam zrobić? Kopiuj-wklej, kopiuj-wklej, żeby na objętość poszło? A jakie to zabawne! - parskam ironicznie i chyba niezbyt miło.

            - No, nie przesadzajmy, coś wymyślisz…

            - A widzisz, bo z tym właśnie „cośwymyśleniem” ja mam problem. Rzuciłam się jak zwykle zbyt ambitnie na coś trudnego i chyba mnie to przerosło...

            - E tam, dasz radę. Wierzę w ciebie – mówi mój gość spokojnie. - Ale ja niestety muszę już iść... Nie ty jedna w końcu masz zaległe teksty do napisania – śmieje się, a ja – o dziwo – razem z nim.

            - Spotkamy się jeszcze? - pytam niepewnie.

            - A to już zależy od ciebie. Ale chyba wolałabyś nie mieć więcej powodu?

            - Chyba nie. Choć miło było – zacinam się lekko – spojrzeć w kartkę swoim problemom?

            - Na pewno spróbować atramentu w innym niż zwykle kolorze – znów się śmiejemy.

            Oglądam się na buteleczkę i widzę, że niemal nic z niej nie ubyło. Kiedy się odwracam, mój gość akurat znika za drzwiami na korytarz. Na podłodze leży kilka kartek, które widocznie mu wypadły. Wybiegam na zewnątrz, żeby je oddać, ale tam nikogo już nie ma. Patrzę na te białe kartki – a one z tyłu tym moim właśnie atramentem mają zapisany... gotowy tekst na bloga? Uśmiecham się pod nosem i wracam do środka.

            Gwałtownie siadam na łóżku i niechętnym ruchem uciszam budzik. Wpół do szóstej, wpół do szóstej... Przeciągam się i nie mogę powstrzymać unoszących się do góry kącików ust. Ten dzień stanowczo zaczął się dobrze – chyba wreszcie mam pomysł na zaległy tekst...
Ania Raczyńska