niedziela, 17 marca 2013

Herbatka u Doriana Graya


     
 Spotkanie z Jackiem Dehnelem było nieco inne niż te, w których mieliśmy wcześniej okazję uczestniczyć. Złożyło się na to kilka czynników.
            Po pierwsze, okazało się, że zmieniło się nasze podejście do spotkań w Biurze Literackim; zniknęło gdzieś to radosne oczekiwanie, a w jego miejsce pojawiła się rutyna i kłująca świadomość kolejnych tekstów, które trzeba będzie napisać. Po drugie, dla przełamania tejże rutyny, tym razem wyjątkowo usiedliśmy w drugiej „części” widowni. Po trzecie zaś i ostatnie, to spotkanie miało formę dialogu, nie zaś, jak wcześniejsze, wywiadu.
            Zaskoczyło doskonałe przygotowanie obu panów do prowadzonej rozmowy, dokładna znajomość życiorysu poety. Pozwoliło to na poznanie wielu ciekawych informacji dotyczących życia i twórczości Jarosława Iwaszkiewicza. Mieliśmy też szansę podziwiać, jak dobrze Jacek Dehnel porusza się w ułożonym przez siebie wyborze wierszy i z jaką radością, fascynacją mówi o tym, w jaki sposób owego wyboru dokonał.
            Dla mnie jednak chyba najbardziej zapadającą w pamięć częścią spotkania będą ciche szepty: „Psst, widziałaś ten sygnet?”.

Ania Raczyńska

czwartek, 14 marca 2013

Tort ze wszystkim i przede wszystkim



Szczęśliwie zakochany siedemdziesięciolatek

Pan Bogusław Kierc, usiłując nie narzucać nam swojej obecności, z uprzejmym uśmiechem i zainteresowaniem przyglądał się gablotom pełnym książek w szkolnej bibliotece, w której miało odbyć się nasze autorskie spotkanie, podczas gdy ja z Sonią ustalałyśmy jego szczegóły.
- Boję się - szepnęłam.
- Nie bój się, on jest bardzo kochany.
A więc podeszłyśmy do kochanego pana Kierca (bo jak się chwilę później przekonałam, rzeczywiście takim był), który wciągnął nas w tak pasjonującą rozmowę, że szkoda nam było podzielić się nim i przerywać ją, by rozpocząć spotkanie.
Z naszej strony w ramach wstępu wystarczyło tylko kilka słów, bo nasz gość potrafił przedstawić się sam i bardzo szybko dać się poznać, jako niepoprawny gawędziarz i poeta o niezwykłych przekonaniach. Jest tego typu człowiekiem, która tak barwnie odmalowuje obraz swoich myśli, że jej słuchacz czy rozmówca może poczuć się nagle widzem tego wewnętrznego wszechświata i zapomnieć o swojej obecności tu i teraz, w całkiem namacalnym pomieszczeniu, na tym krzesełku, a między innymi osobami, tak samo nieobecnymi…
Zupełnie niesamowite jest w nim to, z jaką radością zamiast zmieszania przyjmuje swoje zaskoczenia i jest stale ciekaw świata - co stwarza nadzieję dla wszystkich tych, który zwątpili w bogactwo życia i urodę późniejszego wieku. W swojej postawie jest zaskakująco dziecięcy, lecz w żadnym razie nie infantylny i czyni go to ewenementem na wielką skalę. Odniosłam wrażenie, że patrzy nawet z pogardą na „dorosłość” i śmieje się z jej ograniczenia, gdy nie umie ona odpowiedzieć na pytanie „skąd się biorą dziury w serze?”.
Stąd pewnie tylokrotnie podkreślił wartość szacunku dla młodych ludzi, którzy umieją patrzeć tak świeżo i w zupełnie inny sposób. Zapytany, czego najbardziej im potrzeba odpowiedział: „To , co powiem, będzie bardzo patetyczne, ale miłości - naprawdę miłości.” I trudno jest wątpić w jego słowa od chwili, gdy przyznał, że sam kocha szczęśliwie i wierzy, że już na zawsze i że to cecha miłości, po której można ją właśnie rozpoznać.
Tego spotkania nie da się tak po prostu podsumować. I szczerze mówiąc, brak jest słów mogących opisać wszystkie te myśli, które we mnie wówczas wykiełkowały i nie potrafię okazać inaczej ogromu wrażenia, jakie ono na mnie wywarło, jak tylko mówiąc: niech żałuje ten, kto nie miał szansy poznać Pana Bogusława Kierca w swoim życiu i tym samym odmienić go na lepsze!... Kochanego Pana Bogusława Kierca…

Ewa Andrzejewska









środa, 13 marca 2013

Kopa ziemniaków z clafoutis i budyniem (absurdalne danie dla pana Dehnela)




Recenzja tomiku poezji Jarosława Iwaszkiewicza (wybór Jacka Dehnela) 

         „Wielkie, pobrudzone, zachwycone zwierzę” to wybór wierszy Jarosława Iwaszkiewicza dokonany przez Jacka Dehnela, a zarazem cytat z jednego z utworów, który się w tym tomiku znalazł – fragment, którym podmiot określa samego siebie!
            Mamy do czynienia ze wspaniałym wyborem, który prezentuje utwory z różnych etapów życia autora. Już z tego chociażby powodu zestawione wiersze są bardzo różnorodne.
            Tymczasem Jacek Dehnel bawi się konwencją. Wybiera utwory jak najbardziej różniące się tematem i stylem. „O, tu jest Szymborska, a tu Gałczyński” - mówi, czytając publice kolejne wiersze w czasie czwartkowego spotkania w Biurze Literackim. I rzeczywiście – rytmika i temat wierszy są tak zróżnicowane, że czasem trudno byłoby się domyślić autorstwa – a już na pewno domyślić się, że utwory pochodzą od jednego autora!
            Wybór wierszy Iwaszkiewicza zachwycił mnie, wprowadził w zupełnie nowy świat - taki jednocześnie obcy i fascynujący. Zestawienia utworów wyglądają na dokładnie przemyślane, mają związek z życiorysem autora. Moim ulubionym fragmentem stały się "Bilety tramwajowe" - seria miniatur, obrazków z podróży w różne strony świata.
            Wybór, z którym mamy do czynienia, jest bardzo przekrojowy. Trudno powiedzieć, czy można określić go reprezentatywnym jeśli chodzi o ilość utworów napisanych w danym temacie czy stylu w stosunku do całej twórczości autora, ale z całą pewnością zaznajamia czytelnika z różnorodnością i możliwościami twórczymi Iwaszkiewicza - poety niedocenionego, bo niby znanego, niby wszyscy o nim słyszeli, a niewielu potrafi coś konkretnego o nim powiedzieć. 

Ania Raczyńska

Kluski makabreski i sałatka z dojrzałości




Recenzja tomiku „Radości” Grzegorza Kwiatkowskiego

            Jest to czwarty tomik wierszy muzyka i poety Grzegorza Kwiatkowskiego, należy on do zespołu Trupa Trupa. Ta cienka książeczka zawierająca w sobie 22 utwory nosi tytuł „Radości” i to właśnie on wprowadza kontrowersję do całego zbioru. Żaden z wierszy nie ma w sobie ani krztyny radości, przepełnione są bólem, śmiercią, gwałtami i przemocą. Dla fanów horroru znajdzie się nawet masakra piłą w wierszu pod tytułem „Dora Drogoj, ur. 1923 zm. 1941” , autor pisze „odcięto jej głowę tępą piłą i nikt nie wie gdzie została pochowana”. Na pierwszy rzut oka wydaje się to być brutalne i nieczułe, a co kryje się pod tym brakiem wrażliwości? To jest dobre pytanie, bo chociaż próbowałam ze wszystkim moich sił nie udało mi się odnaleźć informacji kim była Dora Drogoj. Może kimś ważnym, a może zwykłą dziewczyną, o której Kwiatkowski usłyszał od jednego ze swoich znajomych.
                Te wiersze są makabryczne, okrutne, przedstawiają śmierć w różnych odsłonach jako ratunek, jako koniec, w każdym tekście widzę ją inaczej. Pewna mogę być tylko tego, że ona tam jest. Pojawiają się obrazy, pojedyncze, ale uderzające jak piorun, jasno, przejrzyście. Czytamy wiersz i przychodzi taki moment, że nie możemy przejść do kolejnego. Mamy poczucie, że jesteśmy uwięzieni w scenie, która mogłaby się przyśnić w najgorszym koszmarze i trwa, nie pozwalając się uwolnić. Zdania jak: „braciszek przyniósł mi skrwawione włosy matki z odpryskami mózgu”, „w ogromnym dole paliły się dzieci”, czy „miałam sześć lat kiedy mnie zabito” jeszcze długo pozostaną w mojej głowie, nie pozwalając mi zasnąć. Pomiędzy tymi mrocznymi widoczkami pojawia się wiersz „dekret”, który w żadnym, wypadku nie jest mniej przerażający, jest po prostu inny. W moim odczuciu jest to próba obrony przed końcem życia, przed zbliżającą się śmiercią, ale to można zauważyć dopiero w ostatnim wersie utworu, co nadaje mu całą niesamowitość.
                Warto na koniec zastanowić się, co autor chciał ukryć pod tytułem „Radości”, czy tylko wzbudzić kontrowersje po zapoznaniu się z wnętrzem tomiku, czy miało to jakieś głębsze znaczenie. Przyznam się szczerze, że nie rozwiązałam jeszcze tej zagadki, ale na pewno będę do niej wracać. W każdym razie polecam ostatnie dzieło Grzegorza Kwiatkowskiego, bo nie jest to kolejna lekka lektura do poduszki, wprowadza w życie pewne refleksje i żałuję, że nie miałam okazji poznać autora.

Sonia Gwizdek

wtorek, 12 marca 2013

Lech Janerka się odchudza, zatem bez kolacji




Recenzja książki "Śpij Aniele Mój/Bez Kolacji" Lecha Janerki

           Tomik - wybór Filipa Zawady z serii „33 piosenki na papierze” zatytułowany jest „Śpij Aniele Mój / Bez Kolacji” i znajdują się w nim teksty 33 piosenek Lecha Janerki – jednego z najważniejszych polskich muzyków rockowych, świetnego pisarza tekstów – o czym się przekonałem czytając ten tomik.
            Do lektury byłem nastawiony bardzo pozytywnie po miłym spotkaniu z autorem w biurze literackim, a także z racji tego że muzyka Lecha Janerki, choć nie bardzo mi bliska, to przynajmniej trochę znana.
            Kilka pierwszych stron... i odkryłem to czym fascynowali się wszyscy ludzie, prosząc Lecha o pisanie dla nich tekstów. Janerka potrafi wyrazić bardzo wiele przez na pierwszy rzut oka nie mające sensu połączenia wyrazów, zlepki słów, dźwiękonaśladownictwo. Czasami teksty nie są długie, właściwie są to bez przerwy powtarzane te same linijki. Niedużo? Ale jest w tym jakaś siła, moc... to co najważniejsze – przesłanie.
            W posłowiu Filip Zawada napisał, że teksty w większości są o tematyce wojennej oraz sennej, a daleko za nimi jest miłość, balony czy inne. I tak jest, Lech Janerka niesamowicie poprzez metaforykę i swój styl potrafił ominąć cenzurę i dać ludziom nie smętne teksty o miłości, lecz wojnę. Bunt przeciwko komunistom. Zagrać wszystkim u władzy na nosie. Pozytywnie!
            Piosenka musi posiadać i tekst, i muzykę. Nie całą zawartość tego tomiku można przeczytać, nie przywołując w głowie od razu znanej melodii,  jak na przykład w „Rowerze”. Uważam, że nie powinno rozdzielać się czegoś, co zostało stworzone dla siebie, ale na przykładzie Janerki wyszło to dobrze. Przekaz został, może się spodobać.

Rafał Regulski



Korzenna polewka

Recenzja książki Terry'ego Goodkinda "Miecz Prawdy"


            Zawsze kiedy pojawia się taka możliwość, lubię zrecenzować i polecić czy to ustnie czy na papierze pewną sagę. Zależy mi na dotarciu jej do jak największej ilości rąk i przeczytania, ponieważ uważam ją za arcydzieło. Wywarła na mnie niesamowity wpływ, na pewno w dużym stopniu wychowała mnie  i ukształtowała mój światopogląd.
            Mowa tutaj o jedenastotomowym „Mieczu Prawdy” autorstwa amerykańskiego pisarza fantasy Terry'ego Goodkinda. Pierwsza część została wydana w 1994 roku, ostatnia zaś w 2007. Po 8000 stron, które w końcu dają nam rozwiązanie głównego wątku – pisarz zachwycił swoich czytelników kontynuacją przygód Kahlan i Richarda - „Machiną Wróżebną” z 2011 roku, oraz zapowiedzią na sierpień 2013 książki „The Third Kingdom”, a także „Pierwszą Spowiedniczką” opowiadająca o wydarzeniach mających miejsce w tym samym świecie, lecz o 3000 lat wcześniej.
            Nie da się dużo powiedzieć o Mieczu Prawdy w jego recenzji, ponieważ wydarzenia każdy czytelnik powinien przeżywać w odpowiedniej kolejności i z narastającym napięciem. A dzieje się w tej opowieści tak wiele i każdy wątek jest poplątany z mocno związany z tyloma kolejnymi... Może tak drobniutkie wprowadzenie okaże się dla Was zachętą do lektury:
            Richard jest leśnym przewodnikiem. Pracowity młody chłopak, nie mający pojęcia, co to magia. Żyje w krainie zwanej Westlandem. Są tylko dwie niezrozumiałe sprawy w jego życiu. Tak zwana Granica, będąca po prostu pasem ziemi ograniczającym całą krainę, gdzie nie istnieje żadne życie. Powszechnie wiadomo o nim jedynie tyle, że lepiej się do niej nie zbliżać. Drugą sprawą jest Księga Opisania Mroków, którą Richard jako dziecko wyuczył się na pamięć, słowo w słowo. Choć nie rozumie jej, ponieważ napisana została w nieznanym mu języku, zgodnie  z poleceniem ojca wpaja sobie jej treść do głowy już na zawsze.
            Nadchodzi dzień kiedy wszystko się zmienia, za sprawą spotkania z niezwykłą kobietą, widocznie inną, obcą – nie taką wychowaną przez lasy Hartlandu czy cały Westland. Odziana w biel Kahlan wywróci całe życie Richarda wiele razy do góry nogami. W ciągu przyszłych lat przyjdzie mu... zmagać się z niesamowicie potężnymi mocami władającymi całym światem, o wiele większym niż to co do tej pory znał leśny przewodnik.
            Opisując świat wpadłem na jeszcze jedną myśl, którą na pewno warto przedstawić w tej recenzji. Mianowicie Terry'emu należy się także wielki hołd nie tylko za wspaniałe opisy, niesamowitą wyobraźnię pozwalającą mu na stworzenie niepowtarzalnego magicznego świata pełnego stworów, jakich nie znajdziemy w innych tego typu książkach, ale także za nazwanie... wszystkiego. I to właśnie w jak genialny sposób! Każde małe żyjątko, każdy z bardzo wielu bohaterów, miasta, punkty geograficzne, przedmioty, specjalne czynności – posiadają swoją nazwę której samo brzmienie przekazuje charakter tego co czytamy, przez co Miecz Prawdy bardzo mocno działa na naszą wyobraźnię.

            Żeby nie zanudzić, skończę wychwalać geniusz autora, choć mógłbym prawić o tym bardzo długo. Na koniec napiszę tylko to, o czym wspomniałem już na początku, a o czym bardzo lubię mówić – Miecz Prawdy wychował mnie. W całej tej historii przekazanych jest bardzo wiele wartości, które zgrabnie przyswoiłem, będąc zafascynowany losami bohaterów i całego świata.
             Już naprawdę kończąc – polecam „Miecz Prawdy” każdemu. Osobiście znam wielu dorosłych będących równie mocno zainteresowanymi tą sagą, nawet pomimo omijania przez nich gatunku fantasy szerokim łukiem (jako niby nieprawdziwym i przeznaczonym dla młodzieży).

Rafał Regulski

poniedziałek, 11 marca 2013

Kapuśniak z lodu i ognia


Recenzja "Pieśni lodu i ognia" George'a R. R. Martina

Powstają kolejne sezony serialu i, choć pod nieco innym tytułem, „Pieśń lodu i ognia” George'a Martina staje się coraz popularniejsza. Sądzę jednak, że warto oprócz wersji ekranizowanej pod kierunkiem autora poznać również oryginał książkowy.
            Dotychczas pojawiło się pięć części, z których trzy ostatnie podzielone zostały na dwa tomy. W efekcie powstała więc seria ośmiu już książek, z których każda ma od około sześciuset do tysiąca stron, a kolejne części są w planach.
            Akcja serii rozgrywa się w świecie wytworzonym w wyobraźni autora, który nie doczekał się żadnej nazwy. Podzielony jest natomiast na wiele krain, z których najważniejsze jest Westeros, jego południową część podzieloną na Siedem Królestw i  nieznana północ za Murem. Oprócz tego mamy Wolne Miasta, mityczną Valyrię, Tyrosh, Myr i słynące z win Arbor i Dorne oraz wiele innych. Każda z krain jest charakterystyczna, ma własną historię, klimat, kulturę, religie. Oprócz ogółu mamy też okazję poznać przesycone nastrojem miejsca w każdym z rejonów prezentowanego świata. Kolejne porty, dzielnice miast, zamki, ale też rzeki, pustkowia, lasy. Wszystko to daje efekt niezwykłej plastyczności i szczegółowości, która pozwala na odbiór scen wszystkimi zmysłami.
            Zaskakująca plastyka dotyczy wszystkich scen w opowieści – czuje się wiatr i deszcz, i gorąco słońca, kurz ulic, smród niedawnego pola bitwy i rozkoszny smak potraw na królewskich stołach. Przenika w czytelnika też każda emocja bohaterów, wzmacniana jeszcze wyjątkowo silną sympatią lub niechęcią, jaką budzi każdy z nich.
            Uwagę zwraca fakt, że nie istnieje główny bohater. Co prawda cała opowieść zaczyna się w momencie kiedy poznajemy ród Starków, ale sama ta rodzina liczy ośmiu członków, których losy szybko się rozdzielają, a wiele wydarzeń jest pretekstem do wprowadzenia kolejnych bohaterów. Czasem wręcz trudno nie zagubić się wśród kolejnych rodów, rycerzy, zamków i ich historii – a to tylko Siedem Królestw! Tutaj jednak ratuje czytelnika dodatek pojawiający się w jednej z kolejnych części – spis wszystkich rodów, królów, rycerzy i relacji między nimi. Tak więc Martin rozsnuwa coraz szerzej pajęczynę postaci i opowieści – przeszłych i aktualnych. W końcu w chyba każdym zakątku mapy – a z czasem wprowadzane są i mapy nowych obszarów – znajduje się jakaś postać, której losy poznajemy. Opowieść nie jest więc o konkretnej osobie czy nawet rodzie, ale raczej dotyczy losów całego świata – a losy są niepewne. Martin opowiada o momencie, kiedy po trwającym dziesięć lat lecie nadchodzi zima – równie surowa i długa jak wcześniejsze lato było łagodne, ale ludzie rozleniwieni i zajęci polityką nie zdają sobie sprawy z nadchodzących zagrożeń.
            Z każdą chwilą odnosi się wrażenie, że dzieje się coraz gorzej. Autor bezlitośnie zabija kolejnych bohaterów, nie pozostawiając nawet śladu nadziei na zmianę sytuacji. W Siedmiu Królestwach toczy się wojna i polityczne gry, prawowita dziedziczka westeroskiego tronu musi radzić sobie ze zdradą, niechęcią, politycznymi gierkami, zamachami na jej życie i utratą syna i męża. Nikt poza strażnikami z lodowego Muru nie zwraca uwagi na nadciągającą nad krainę człowieka groźbę zagłady, zaś Nocna Straż nie ma dość ludzi, by zdołała sobie sama z tym poradzić, a jej strażnice leżą w ruinie. Cicho budzą się dawne koszmary, w które po długim lecie nikt już nie wierzy, znane są tylko z legend. Wszystkich dotykają kolejne tragedie, śmierć i zniszczenie są wszechobecne, a wielu bohaterów nie wyszło jeszcze z wieku dziecięcego.
            Okrutny świat, który w snutej przez siebie opowieści prezentuje nam Martin staje się coraz groźniejszy i bardziej przerażający, a mimo to – czy może właśnie dlatego – lekturę pochłania się bez wytchnienia, stronę za stroną, dzień za dniem. Coraz rzadziej zdarza się nawet właściwy powieści czarny humor, a jednak – jakimś cudem – nie traci się nadziei na ocalenie świata człowieka i powrót dawnej siły w ręce właściwych osób. Zaskakującą i jednocześnie jedną z najważniejszych cech tej prozy jest chyba fakt, że przyszłe zdarzenia nie dają się przewidzieć, szokują i powodują dreszcze i gęsią skórkę, a każdy może snuć własną wizję przyszłości w oczekiwaniu na kolejne tomy. Gra o Żelazny Tron wciąż się toczy...

Ania Raczyńska

Knedle z sosem truflowym


    O Jacku Dehnelu słów kilka pomiędzy jajecznicą a owsianką.        


                   W dzisiejszych czasach od poety, czy jakiejkolwiek innej postaci ściśle związanej z literaturą, wymaga się zgrabnego poruszania się w temacie oraz na wielu innych płaszczyznach, by choć w pewnym stopniu przyćmić blask swoich poprzedników. Są też tacy, którzy pracując na swój artystyczny dorobek, po drodze spotykają swoich mistrzów. A w dodatku nie ograniczają się, udzielając w różnorakich dziedzinach, jakimi są podmioty związane ze sztuką (malarstwo, tłumaczenia).
                Takich ludzi jak Jacek Dehnel cenimy oraz nagradzamy. Niełatwo być tak otwartym na nowe horyzonty, nie gubiąc tym samym swojej indywidualności. Pan Jacek jest człowiekiem specyficznym o własnych poglądach, które nierzadko bywają dość trudne w odbiorze dla przeciętnego odbiorcy. Prawdopodobnie ze względu na wybór wierszy mało znanych, wręcz zapomnianych lub w ogóle nieodkrytych.
                Sam Jego wygląd zewnętrzny odzwierciedla, jego stan umysłu i osobowość. Ma w sobie wrodzoną ekspresję, którą przekłada na prace swojego autorstwa.
                Jacek Dehnel ukończył V Liceum Ogólnokształcące imienia Stefana Żeromskiego w Gdańsku Oliwie. Ciekawe, czy patron owego liceum ma coś wspólnego z wyborem zajęcia i formy zarobku? Jest Laureatem licznych konkursów poetyckich (Nagroda Kościelskich, Paszport Polityki, Śląski Wawrzyn Literacki). Jest autorem wielu książek poetyckich, powieści i opowiadań. Swoją twórczość publikował m. in. w „Przeglądzie Powszechnym” i „Akcencie”. Niegdyś był prowadzącym program „ŁOSssKOT”. Teraz, Jacek Dehnel zasiada w Radzie Programowej Galerii Zachęta oraz jest felietonistą WP i Polityki. 
                Suche fakty jak i subiektywna opinia kogoś tam nie może się równać z własnymi poglądami na temat danego człowieka, dlatego według nas każdy powinien ocenić Jacka Dehnela sam, podstawiając jego postać pod swoje magiczne wzory i porównując do własnych ideałów. 
Patrycja Kowalczyk i Natalia Ostropolska

niedziela, 3 marca 2013

GŁOSUJCIE!!!

KOCHANI!
Projekt nasz szkolny, zwany Restauracją Noblistów, bierze udział w konkursie na najlepszy blog w projekcie. Dlatego wzywam Was, DOBRE DUSZE, GŁOSUJCIE NA NAS!

Wyślijcie sms na nr 71160 o treści bl.LO.07

Więcej szczegółów na stronie http://portliteracki.pl/festiwal/konkurs/nagroda-publicznosci-blog-z-poezja-2013/

LICZYMY NA WAS!!!

Szybkie pączki i artystyczne faworki


BOGUSŁAW KIERC  to... miły poeta. Urodził się w Białej (obecne Bielsku-Białej) jeszcze w czasie wojny. Zawsze chciał związać swoje życie z pisaniem i graniem na scenie. Oba marzenia z sukcesem spełnił.
                
Spotkanie z panem Bogusławem w trakcie Pogotowia przebiegało w bardzo miłej atmosferze, jako że poeta jest niesamowicie pogodną i otwartą osobą. Na wszystkie pytania odpowiadał długo i wyczerpująco. Zawsze przy tym stał i i dość mocno gestykulował. Zdejmował wtedy okulary i niechętnie posługiwał się mikrofonem – mówił, że są to „pośredniki” i stoją między nim a słuchaczami.
                
Pan Bogusław wyciska z życia ile się da i to jest w tym człowieku fascynujące. Uważa siebie za osobę niedojrzałą i argumentuje to swoimi różnymi fascynacjami, np. morzem, które kształtuje, odbija niebo, zmienia się oraz najważniejsze – przychodzi i ucieka. Wiersze pisze najczęściej w biegu np. będąc w pociągu na odwrocie biletu kolejowego, lub właśnie w głębokim skupieniu – jak wtedy, gdy "gapił się na campingu długo w zwykłe sreberko". Jego niedojrzałość jest niesamowita, na pewno nie przejawia się jako negatywna cecha.
                
Będąc na emeryturze pan Bogusław myślami jest już w spokojnym domu, jednak scena jest jego życiem i choć wycofuje się z pracy aktora, to jego duch nie pozwala mu całkowicie odejść i cieszy się z możliwości występowania na scenie. 

Miejmy nadzieję na jeszcze długie lata z tym wspaniałym człowiekiem!

Rafał Regulski