sobota, 8 grudnia 2012

Przystawka po deserze czyli pomieszanie z poplątaniem


Jeden z dwóch filmów nakręconych przez nas podczas nocy integracyjnej - kreatywna realizacja wiersza Andrzeja Bursy "Pożegnanie z psem" autorstwa Rafała Regulskiego, Kasi Klauzy, Ewy Andrzejewskiej, Mateusza Gniewkowskiego oraz Ani Michalskiej.

Ostre papryczki luxtorpedy zapiekane z deszczem


           Czwartego października we Wrocławiu miał miejsce koncert Luxtorpedy. To bardzo ważny zespół dla polskiej sceny muzycznej. Grupa wykonuję szeroko pojętą muzykę rockową, a teksty najczęściej mają głębokie przesłanie moralne lub religijne. Grających w zespole muzyków – gitarzystę i wokalistę Roberta „Litzę” Friedricha, gitarzystę Roberta Drężka, basistę Krzysztofa Kmiecika oraz perkusistę Tomasza Krzyżniaka, wokalistę Przemysława „Hansa” Frencela - spotkałem na zorganizowanym dla fanów spotkaniu. Punktualnie o godzinie 17:00 muzycy stawili się przed dużą grupą w sklepie Empik, w Renomie. Najpierw miał miejsce wywiad. Prowadzący pytał między innymi o pomysł i powstanie zespołu czy poprzednie doświadczenia nie tak młodych już artystów.

 

            Najciekawszą częścią spotkania była wolna rozmowa między muzykami. Przypominali sobie i opowiadali publice zabawne historie z wspólnych tras koncertowych. Dowiedziałem się  wiele o tworzeniu płyty czy teledysków do pojedynczych utworów. Na pewno w składzie Luxtorpedy była przy tym kupa śmiechu i pozytywnych wspomnień.

            Następną, przedostatnią częścią był pytania od fanów. Litza rozbawiony przedstawiał swój sposób na ułożenia włosów. Tomasz Krzyżniak opowiedział ciekawą historię z koncertu wielkich zespołów Mettaliki i Slayera, który zespół Luxtorpeda otwierał, w Warszawie. Pomimo uczestniczenia w imprezie muzycy i tak nie mieli do siebie dostępu. Wszystkie zakazy zignorował jednak perkusista, starający się jedynie o podpisanie kilka (całego kartonu) płyt. Powstrzymała go dopiero ochrona tuż przy wysiadających z auta muzykach.

            Na szczęście Luxtopreda pozwoliła swoim fanom prosić o autografy i robić sobie pamiątkowe zdjęcia. Wszyscy ze spotkania wyszli zadowoleni, a przecież wieczorem zespół czekał na nas jeszcze na scenie. Na Teki dojechałem przed godziną dwudziestą. Było już ciemno i zaczęło padać, ale to nie przeszkadzało tysięcznemu tłumowi w zabawie. Luxtorpeda zaczęła swój koncert już przed rozgrzaną supportami widownią. Jednak to właśnie na nich wszyscy czekają, wraz z pierwszymi dźwiękami przed sceną rozpoczęło się szaleństwo. Wszyscy skakali tańcząc pogo czy skandując teksty piosenek. Koncert Luxtorpedy był jednym z moich najlepszych właśnie przez zachowanie publiczności. Studenci potrafią się naprawdę dobrze bawić.
 
Rafał Regulski

Kawałki Irminy w gorzkim sosie



BEZIMIENNI
 

 

Czując nad sobą obowiązek istnienia,

Czując ten chłód bijący z przeznaczenia,

 

Idąc przez świat, gubiąc nowo odkryte drogi.

Wciąż widzę ten sam objaw ludzkiej trwogi.

 

Krocząc dumnie ujrzawszy wreszcie przejrzyście,

Ze to nie w ludziach, lecz na świecie jest nieco bardziej mgliście.

 

Schowani za swojego przeznaczenia kurtynami

Bronimy się nic nie znaczącymi słowami.

 

Choć sami zasiewamy tę Ziemię szarością,

Nikt z nas nie nazwie tego niedorzecznością,

 

Snując się po tym padole z miejsca na miejsce,

Nie zmienisz swojego położenia w śmierci kolejce.

 

Interpretując wiersza tego znaczenie,

Nie zapuszczaj zbyt głębokie korzenie.

 

Pamiętaj, że im większe roztaczasz wokół siebie pozory,

Tym dużo większe przyciągasz do siebie zmory.
 
***********
 
POSZUKUJĘ
  
Moje życie to nieustanne szukanie skandalu,
Chwili dzięki której poczuję się jak z innego wymiaru.
Wołam o odrobinę ryzyka,
Bo widzę jak mi życie przez palce umyka.
Gotowa do wyprawy przed siebie, w nieznane,
Wciąż wysłuchuje jak powinny wyglądać moje morale.
 
 
Co, ja , gdzie i kiedy zrobić,
 
 
Jak kreatywność swą oswobodzić ?
Jak uciec od obowiązujących mnie granic,
Starając się przy tym nikogo nie zranić?
Czy mój bunt zostanie przez kartkę papieru stłumiony ?
Czy los już dawno jest na role podzielony ?
 
*************
 
CZYŚCIEC
Cierniste obłoki ranią mą duszę,
Błękitna krew spada na kapelusze,
Omywa przechodniów grzeszników odkupienie,
Choć z każdą kroplą przechodzi ono w zapomnienie.
 
Zmęczeni codziennością niewolnicy rzeczywistości,
Mistrzami jesteśmy w konkurencji bezkarności.
Choć błędy i pomyłki to część ludzkiej drogi,
Oni nie pokazują po sobie żadnej trwogi.
Kłamstwami i złem przepełnieni,
Obłudą i oszustwem bywają zaspokojeni.
Składają ręce w szczerej nadziei modlitwy,
Wysyłając do nieba same oszczerstwa brzytwy.
 
Zbłąkane dusze,
Cielesne katusze,
Niczyje,
Zapomniane,
Prze Boga, Diabła i ludzkość pomiatane.
 
Pomiędzy nami,
Pośrodku nieba,
A końca wciąż nie ma i nie ma.
 
Przez pola ciernistych obłoków,
Myśli skrwawionych potoków,
Przez pustynie złudnej nadziei,
Tuż obok szczęśliwego losu kolei.
Błądzimy zguby szukając,
Ciernie chmur odnawiając.
Poprzez skłonność ludzi do fałszu,
Zmuszamy dusze do ciągłego marszu.
 
I tak zaczyna się koło przeznaczenia,
Nikt nie wyjdzie bez ran ucieleśnienia.
Irmina Bugaj

Gofry z nutellą czyli zdjęcia z integracji














Ciasto gniecione na blaszce czyli integracja wrześniowa Restauratorów


28 września – piękna dziś to data,

Choć niegdyś zwiastowała rychły koniec świata.

oto historia o grupie szalonych smakoszy,

Których twórczość najdziksze zwierzęta w okolicy płoszy.

Spotkanie niby to niewinne,

Niby to rutyna,

Lecz nie, kiedy nocna burza mózgów się zaczyna.

Choć pozornie potulne z nas stworzenia,

Potrzeba twórczości często nas odmienia.

Ciemną nocą , gdy Księżyc lśni na niebie

Zaskakujemy często sami siebie.

Snujemy się wtedy po czeluściach naszej szkoły,

Szukamy pomysłów, licząc na udane łowy.

Tym razem zadanie mieliśmy ułatwione,

Bowiem przez naszego mentora zostało wyznaczone.

Przed sobą ujrzeliśmy wiersz, wołający o interpretacje,

Byliśmy pewni, że możemy uznać go za dzisiejszą inspiracje.

Wizualizacja poezji  to nie taka prosta sprawa,

Lecz oczywiście nie została przez to wykluczona zabawa.

Przeczesując to miejsce monotonnej codzienności

Znajdywaliśmy niespodziewane aspekty odmienności,

Wykorzystaliśmy je do stworzenia ekranizacji

Tak dobrze dobranej dla nas inspiracji.

Częstotliwość naszych pomysłów przekraczała tysiąc na minutę,

Lecz niestety większość z nich zostało w kajdany bezużyteczności zakłute.

Po wybraniu najlepszych scen, będących owocem naszej ciężkiej pracy,

Skleiliśmy je i zanieśliśmy naszemu zleceniodawcy na tacy.

To nie wszystko co się wówczas działo !

Zaraz wam o reszcie opowiem śmiało.

Szkoła niemal w płomieniach stanęła,

Gdy zabraliśmy się do gofrów smażenia.

Ostatecznie okazały się być zjadliwe,

Choć ciasto wyglądało nie omieszkam parszywie.

Brzmiąca w tle gitara,

Radości wokół co niemiara,

Część naszej ekipy poległa tuż po północy,

Nikt nawet nie wołał już „POMOCY!”

Reszta do samego świtu nie szczędziła energii,

By korzystać z nocnej mocy i potęgi.

Nastał koniec tej biesiady,

Czas  na odrobinę powagi.

Sprzątanie zajęło nam całą wieczność,

Lecz wykazaliśmy w nim stuprocentową skuteczność.

Potem rozeszliśmy się, każdy w swoją stronę,

A ja na słowa podsumowania sobie pozwolę.

Żadne z nas nie zapomni nigdy tej nocy,

Każdy przynajmniej raz we wspomnieniach ją przytoczy.

Dziwne niezmiernie było to wydarzenie,

Lecz z niecierpliwością czekam na jego powtórzenie.

Irmina Bugaj


poniedziałek, 3 grudnia 2012

Czekoladowy fondant z fiołkami i płatkami słonecznika



Gdy ją zobaczyłam, pomyślałam, że jeśli obejmuje kubek obiema dłońmi, wtulając głowę w ramiona,  to chyba jest onieśmielona. Zresztą nie byłam przekonana, co to tego, czy kobiecość w poezji powinna mieć miejsce.  O czym mogą pisać sentymentalne kobiety, jeśli nie o miłości czy strachu przed starością? Jeśli jednak kiedykolwiek sądziliście podobnie, z miejsca możecie zapomnieć o tym, gdy tylko poznacie Julię Fiedorczuk.


Prace ręczne

wcale nie na wieki i tylko w minutach ucisk
małej ręki na moim przegubie kiedy zasypiamy
i myślę: urodziłam sobie tęsknotę i strach.
ile dzieciaków bawiło się przy produkcji różowej
księżniczki? okna sypialni bardzo pełne nieba
i szyb, żeby to dziecko chronić przed nocą, ale
sypialnia zarasta duchami jak grzybnią i jeszcze
nie umiem, choć chcę, dotykać ich szarych ciał.


Warszawa, lipiec 2012


Wiersze poetki to kalejdoskop obrazów, które pojawiają się w każdym wersie, by po chwili zniknąć jak nieuchwycone myśli. Słowa nie są w nich jednak przypadkowe: mimo iż na pierwszym planie, odmalowywane obrazki to jednak tło dla prawdziwego sensu, którego odgadywanie zmusza nas często do sięgania po literaturę, której zupełnie byśmy się nie spodziewali. Mówią o lękach i  stale gdzieś obecnym przypomnieniu o śmierci.

Jednak od kubka po prostu ogrzewała zmarznięte dłonie. W żadnym razie nie słaba, lecz mimo to kobieca, w cudowny sposób bez śladu feminizmu. Role matki, żony i poetki istnieją w niej obok siebie bez żadnego konfliktu, co dotąd uważałam za niemożliwe. Odczuwałam dla niej wdzięczność za nieszydzenie z naszych być może naiwnych sądów i nie podejmowanie usilnych prób wejścia w rolę jakiegokolwiek mentora, osoby, która wie więcej. Pozwalała innym na taką samą swobodę bycia, jak sobie samej, starając się nas zrozumieć i odpowiedzieć szczerze.

W swojej poezji daje wolność rozumienia jej i interpretowania. Opowiedziała nam, w jaki sposób ją tworzy i przywiódł mi on na myśl myśloodsiewnię profesora Albusa Dumbledora - dotyka się głowy różdżką, a do niej przyczepia się jakaś myśl. Można ją wtedy wyciągnąć, lekką jak pajęczyna, i umieścić w pewnym naczyniu razem z innymi, do przemyślenia później. U pani Fiedorczuk również jest ta magia, coś innego niż zwykłe układanie słów, a raczej jak dotykanie różdżką głowy, by pozbyć się z niej nadmiaru myśli. I na tej zasadzie jest chyba w niej poezja - niezwykła i kobieca jak ona sama.

Ewa Andrzejewska

niedziela, 2 grudnia 2012

Deser specjalny, czyli płonące lody malinowe z owocami olszyny


„Marzycielka”


Ludzie zwą mnie Marzycielką.

Ciekawe dlaczego?
Może dlatego, że…
Na ustach noszę uśmiech,
Na oczach różowe okulary;
Nigdy ich nie ściągam.

Ludzie zwą mnie Marzycielką.
Ciekawe dlaczego?
Może dlatego, że…
Widzę niewidzialne,
A Wyobraźnia jest moją przyjaciółką;
Nigdy mnie nie opuszcza.

Ludzie zwą mnie Marzycielką.
Ciekawe dlaczego?
Może dlatego, że…
Ścigam się z ptakami,
Uciekam przed Grawitacją;
Nigdy mnie nie złapie.

Ludzie zwą mnie Marzycielką.
Ciekawe dlaczego?


************************************


„Miłość"

Miłość
To taka okropna choroba

Motyle w brzuchu
Nogi z galarety
Co chwilę atak serca

A w głowie tylko
Ta twarz
Ten uśmiech 
To spojrzenie 
I nic więcej

Miłość
To taka okropna choroba

Raz zachorujesz
A nigdy nie wyzdrowiejesz

Nie ma
Ani lekarza
Ani szpitala
Ani lekarstwa

Jest tylko
Ostrzeżenie
Uważaj!
Zarazić się można nie tylko drogą kropelkową!


Ania "Buba" Olszewska

Drugi posiłek po treningu. Pytania do Jerzego Jarniewicza


Zanim Jerzy Jarniewicz objawił się w naszych skromnych progach, zadaliśmy mu pytania drogą mailową:

1. Czym się Pan inspiruje?
2. Jak duży wpływ ma na Pana XXI wiek?
3. Zagadnienie weny twórczej – jest czy nie ma?
4. Dlaczego tak bardzo ceni sobie Pan przerzutnię?
5. Czy literatura to jeszcze sztuka?
6. Czy uważa Pan, że szczyt Pańskiej twórczości już był, czy dopiero oczekuje Pan na niego?
7. Czy ceni Pan spotkania z innymi twórcami?


Co sądzicie o tych pytaniach? Czy pisarz, idący na spotkanie z młodzieżą, oczekuje takich pytań?


Kucharze z Restauracji Noblistów

Stek polsko - angielski z dodatkiem wielbłądziego mleka


Relacja ze spotkania z Jerzym Jarniewiczem

5 października gościliśmy w naszej szkole już drugiego autora. Był to Jerzy Jarniewicz. To wielobarwna postać – poeta, krytyk literacki i tłumacz (głównie literatury anglojęzycznej, co wynika z jego wykształcenia – pan Jerzy jest anglistą).

W ciągu ostatnich 30 lat wydał kilkanaście tomików poetyckich oraz kilka książek krytycznoliterackich, a także przetłumaczył wiele książek.

Co ciekawe, do jednego z najnowszych tomików, wydanego w tym roku „Wyboru wiersza”,  utwory wybrał oraz opatrzył posłowiem pan Piotr Śliwiński. Ten pisarz jest nam już doskonale znany z wrześniowego spotkania literackiego.

Autor udzielił nam odpowiedzi na nurtujące nas pytania dotyczące jego najnowszej książki poetyckiej „Na dzień dzisiejszy i chwilę obecną” i na inne pytania związane z poezją i jego życiem.

Dowiedzieliśmy się, czym jest książka poetycka. Tę formę tworzy wiele indywidualnych utworów, które powstawały na przestrzeni kilku lat. Może też powstać pod wpływem impulsu, w krótkim czasie. Książka Jarniewicza to połączenie tych dwóch technik.

Do istniejącej „bazy” musiał dopisać kilka tematycznie uzupełniających się, pasujących do siebie utworów.

Najżmudniejsza praca polegała na ułożeniu ich w kolejności, nadaniu bądź zmienieniu tytułów i opatrzenia tytułem samej książki.

Tytuł musi spełniać wiele kryteriów. Powinien pasować do treści, ale też w pewien sposób się wyróżniać i przyciągać uwagę czytelnika. Ma coś dodawać, ukierunkowywać, podpowiadać. Nie powinien być fragmentem utworu, bo jest wtedy zbyt oczywisty, mało interesujący. Tytuł to imię, etykieta książki. Czasem bywa kluczem interpretacyjnym. Może stanowić kontrast do treści.

Dowiedzieliśmy się jak bardzo są od siebie zależne książka i tytuł. Są ze sobą powiązane, komponują się ze sobą, oświetlają, interpretują i wypełniają nawzajem treścią. Jednym słowem , jedno bez drugiego nie może istnieć.

Tytuł może być zwodniczy. Taki jest właśnie tytuł zaprezentowanej nam książki.

„Na dzień dzisiejszy” – to popularny, znany nam wszystkim frazeologizm, schemat funkcjonujący w dziennikarstwie. Nadaje on utworom powiew ulotności. Treść jest jednak dużo głębsza, daje do myślenia.

Jarniewicz uznał, że definicję wiersza najlepiej oddaje stwierdzenie „Wiersz nie jest drogą, ale ogrodem” Aby go zrozumieć nie wystarczy go po prostu przeczytać. Trzeba chcieć go zrozumieć, zagłębić się w niego, poświęcić mu czas.

Autor, spytany o to, do kogo skierowane są jego utwory, powiedział: „Najciekawsi dla autora są ludzie inni od niego”. Pragnie, aby jego wiersze były uniwersalne, aby trafiały do jak najszerszego grona odbiorców. Jednak obecnie to literatura komercyjna wyznacza krąg odbiorców.

A jak należy pisać? Od siebie, autentycznie, z serca, nie pod kogoś. Jarniewicz lubi też poprawiać swoje wiersze.

Kilka kolejnych pytań wywołało mały wykład o budowie, rodzajach i sposobie pisania wierszy. Poznaliśmy trochę fachowych terminów teoretycznoliterackich ;).

Jarniewicz uważa język za ludzką potęgę, a mowę za ogromne osiągnięcie cywilizacyjne.

Język jest tak potężny, bo nie ma nad nim kontroli. Jest on starszy, mądrzejszy od nas. Podczas pisania kontroluje nas. Nie da się go objąć.

Ze słów można tworzyć nowe zdania. Wypowiadane w każdej sekundzie na świecie tysiące zdań są nowe, jedyne, niepowtarzalne. Języki kreują inny świa
Ciekawa była też opowieść o tym, jak to słoń zamienił się w… wielbłąda, ale to już dłuższa historia…

Po jednym z pytań wybuchła dość burzliwa dyskusja, na temat znaczenia słowa „poeta”. Jarniewicz i część jego słuchaczy różnie odbierało, kim jest właściwie poeta i czym się zajmuje. Padła opinia, że człowiek bardzo wrażliwy na poezję, lecz nie piszący, jest większym poetą, niż ktoś, kto pisze słabe wiersze. Jarniewicz oponował przeciwko tej teorii.

Żeby rozstrzygnąć spór, przytoczę za słownikiem języka polskiego PWN: „POETA – autor utworów poetyckich, zwłaszcza pisanych wierszem”. Wychodzi więc na to, że jednak racja jest po stronie pana Jerzego.

Argumentował on swoje zdanie tym, że poeta, swoją wrażliwość, choćby niewielką, potrafi wyrazić słowem, językiem, czego nie dokona każda osoba wrażliwa na poezję.

Autor uważa, że poeta ubiera świat w słowa. Żyjemy przecież w ciągłej narracji myśli

i dobiegających nas głosów. Każdy z nas jest punktem przecięcia się opowieści tworzących życie. Literatura umożliwia ich zapisanie. Czytanie jej, a szczególnie poezji, wymaga zaangażowania i chęci zrozumienia.

Zapytany o rolę Polski w jego twórczości, Jarniewicz stwierdza, że jest ona ważna, bo jest ona ojczyzną języka i codzienną rzeczywistością autora. Dlatego też, mimo że jest osobą wielojęzyczną, wiersze może pisać tylko po polsku.

Spotkanie z Jerzym Jarniewiczem było niezwykle interesujące. Dało nowe spojrzenie na poezję i nauczyło nas lepiej ją rozumieć.




Zuzia Chmielarska

Przystawka z melancholijnej pietruszki i straszliwego końca świata




O "Melancholii" Larsa von Triera słów kilka

Lars von Trier to duński reżyser,który wywarł ogromny wpływ na kino skandynawskie lat 90-tych filmami takimi jak "Europa" czy "Przełamując fale". W ubiegłym roku mieliśmy okazję poznać "Melancholię",kolejną odsłonę jego reżyserskich umiejętności, pełną licznych metafor opowieść o strachu, samotności, obsesjach człowieka w obliczu śmierci. "To będzie piękny koniec świata" - taki napis widniał na plakacie, inspirowanym obrazem z 1852 roku pt. "Ofelia" Johna Everetta Millaisa.
Już na samym początku reżyser zapowiada charakter tytułowej melancholii. Są to wizje różnych, niepowiązanych ze sobą ujęć, takich jak obrazy klasyków, bohaterowie w surrealistycznych scenach, aż wreszcie przebłyski zbliżającego się końca świata. Następnie rozpoczyna się właściwa, główna narracja.
Bohaterkami filmu są dwie młode kobiety - Justin (Kirsten Dunst) oraz Claire (w tej roli Charlotte Gainsbourg, znana m.in z "Antychrysta").
"Melancholia" składa się z dwóch części. Pierwsza z nich zatytułowana "Justin" rozgrywa się podczas wesela jednej z sióstr. Lars von Trier ukazuje w tej części filmu dramat psychologiczny. Oglądamy konflikty rodzinne, toksyczne relacje zawodowe, chaos. Ostatecznie cała ceremonia nabiera coraz tragiczniejszego nastroju i początkowa, pozorna radość oraz entuzjazm bohaterów całkowicie znikają, a przyjęcie kończy się klęską. W tej części filmu nie ma jeszcze elementów fantastycznych. W drugiej zaś zaczynają się one przeplatać wraz z melancholijnym stanem Justin po weselu. Rozdział drugi to przede wszystkim kreowanie postaci drugiej siostry-Claire, zagłębianie się w jej psychikę, kontakty z rodziną. Tutaj też narasta problem,jaki stanowi planeta Melancholia, jedynie wspomniana wcześniej. Okazuję się być niebezpieczna dla Ziemi , zaczyna wzbudzać lęk i niewyobrażalną panikę. Koniec świata nieuchronnie się zbliża.
Fenomenem "Melancholii" okazuje się być doskonała gra aktorska. To przede wszystkim popis warsztatu Kirsten Dunst - już od samego początku w sekwencji poetyckich ujęć, w których widać ekspresję i niebanalność gry. Zarówno udawana radość na weselu jak i depresja w drugiej części filmu pozwalają zagłębiać się i przenieść w wykreowaną wizję von Triera. Ponadto koniec świata w ujęciu duńskiego reżysera zupełnie różni się od katastrof, jakie dały nam wcześniejsze dzieła innych twórców. Głównym tematem filmu nie jest bowiem paradoksalnie koniec egzystencji na Ziemi, a studium psychologiczne sióstr: Justin i Claire, zderzenie dwóch skrajnych postaw, obrazujących zależność pomiędzy lękiem przed życiem i lękiem przed śmiercią. Widz nie zastanawia się zatem nad zakończeniem, gdyż jest ono już początkowo określone przez von Triera, skupia się natomiast na obserwacji danej chwili, walorach artystycznych "Melancholii", a także ukazaniu najbardziej ukrytych ludzkich słabości i obsesji w obliczu śmierci.
Dla mnie dzieło duńskiego reżysera to przede wszystkim poetycki i subtelny jak na Triera obraz ponurych stanów psychiki człowieka, jego udręk i problemów egzystencjalnych. Być może był to pewien rodzaj autoterapii artysty, który przyznawał, że zmaga się z depresją. "Melancholia" to dość przygnębiająca wizja kondycji ludzkiej , której towarzyszą piękne zdjęcia i muzyka, a która możliwa jest do zrozumienia dzięki znakomitemu kunsztowi gry aktorskiej. Niewątpliwie Lars von Trier wciąż rozwija się jako twórca, z czego się cieszę i ze zniecierpliwieniem czekam na jego kolejne dzieło, które ma ukazać się na ekranach filmowych w przyszłym roku.
Agata Dynda

Danie, które nie smakowało kucharzowi



Pan Piotr Śliwiński odwiedził nasz skromne progi 14 września. Wizyta długo wyczekiwana, a że to pierwsze takie spotkanie, emocje były podwójne. Przynajmniej przed rozpoczęciem.

Jak się po chwili okazało, pan Piotr jest niesamowicie inteligentnym i... normalnym człowiekiem. Obyło się bez fajerwerków, a z samej dyskusji pamiętamy dosyć niewiele, co mogłoby wskazywać na to, że była ona stosunkowo… nudna. Jednak po dłuższym zastanowieniu część z nas doceniła gościa. Irmina stwierdziła, że „Śliwiński ją zafascynował i obudził w niej chęć wyciskania z poezji jak najwięcej, że postawił przed nią pytania, dla których odpowiedź dopiero zamierza znaleźć...”. Kasi najbardziej w pamięci wyryła się „nudna pierwsza część spotkania” oraz to, iż „po przerwie rozkręciło się trochę”. Cóż, początki zawsze bywają trudne. Pamiętamy jednak, że prawdziwe ożywienie nastąpiło, kiedy nasza Ewa zadając niezwykle rozbudowane pytanie w pewnej chwili... po prostu zapomniała, o co pyta.

Jeżeli zaś chodzi o mnie, niestety, pan Piotr nie zdobył mojego uznania. Monotonna i momentami bardzo niezrozumiała dyskusja nie dała mi do myślenia, co wleciało jednym uchem, zaraz wylatywało drugim... Do o wiele ciekawszego wniosku doszła jednak wcześniej już wspominana Ewa, wyjaśniając w znacznej mierze nasze wątpliwości co do dyskusji: „Ze spotkania z panem Piotrem Śliwińskim każdy z obecnych wyniósł tyle tylko, ile sam zrozumiał, ponieważ należy on do tego rodzaju inspirujących ludzi, którzy nie odpowiadają na żadne z zadanych pytań wprost. Mówi dokładnie w ten sam sposób, co pisze, rozwijając nawet najbardziej błahe zagadnienia tak, że powstaje z tego wielopoziomowa, fascynująca opowieść. Chciałoby się z nim usiąść przy kawie po dwóch stronach stolika, by bezpośredniość nie była wymuszoną, i mieć możliwość zadawania mu pytań bez końca.”

 

Anna Michalska

Spaghetti z cierpkimi oliwkami i małymi kawałkami gorzkiej czekolady


Recenzja tomiku "tuż - tuż" Julii Fiedorczuk


Kolejna, już piąta w dorobku literackim Julii Fiedorczuk, książka poetycka o ciekawym tytule - „tuż-tuż” - ukazała się w księgarniach 20 września bieżącego roku.

Roślina zdobiąca okładką zdradza czytelnikom główny motyw, do którego nawiązują utwory w tym tomiku, czyli przyrodę.

Podobnie jak cała dotychczasowa twórczość autorki, ta nowa pozycja również jest pełna tajemnic, niejasności i niedomówień. Utwory wymagają czasu, skupienia i dłuższej refleksji nad nimi. Nie są ułożone w kolejności chronologicznej.

Pierwszy utwór nosi uderzająco prosty, a zarazem nurtujący tytuł: „tak”.
W jednym z wersów pojawia się taki oto fragment: „Ścieg świata w uśmiechu kota z Cheshire” – chodzi oczywiście o kota z „Alicji w Krainie Czarów”. Jego tajemniczy, ironiczny, wręcz nieco przerażający uśmiech, który był pierwszym i ostatnim stadium fascynujących procesów pojawiania się i znikania kota. Ten uśmiech trwał jedynie chwilę - był ulotnym ułamkiem całości świata, jednym jego ściegiem, odcinkiem od jednego do drugiego nakłucia igły.

Zaprzeczamy wciąż, kraczemy uparcie jak ptaki: kra, kra – nie, nie.

W kolejnym utworze pt. „w drogę” Fiedorczuk bierze pod lupę osobę 37-letnią, wkraczającą w wiek średni, a więc przybliżającą się coraz bardziej do schyłku życia. A może tytuł ma też coś wspólnego z tym, że utwór pisany był w dwóch odległych od siebie miastach?

„Grafik” zawiera ciekawą teorię. „Podobno gdybyśmy żyli wystarczająco długo, każdy dostałby w końcu alzheimera”, bo jak wiele faktów, wydarzeń, twarzy mózg ludzki może zapisać na twardym dysku? Ilość megabajtów jest ograniczona. Przychodzi taki czas, że trudno pamiętać o najbliższej osobie, a co dopiero o całej reszcie. Pętla się zaciska, martwe koło zamyka. A słowo Alzheimer napisane z małej litery, niczym wyraz osobistej pogardy dla tej strasznej choroby daje wrażenie, że podmiot liryczny uważa się być ponad nią.
„Chiaroscuro” czyli światłocień, gra świateł. Jakich? Łez, mrozu, gwiazd. I tak nad uczuciami wygrywa okrutna technika – elektryczne światło podprowadza kochanka pod próg, ratuje życie. W wierszu dużo chłodnych opisów ciemności, nocy, śniegu. Pisany w Warszawie, w grudniu - więcej dodawać nie trzeba.
„Wiersz dla Elizabeth Bishop”. Tym razem dedykacja już w tytule. Nie dla koleżanki, lecz dla zagranicznej poetki, być może mentorki, bo dużo starszej, już nieżyjącej. Obraz Polski w kalejdoskopie. Ekspresowy przegląd przez nieznany Amerykance kraj, jawiący się w jej stronach jako dziki i zacofany. Nieco prześmiewczy utwór potęguje wrażenie ciemnoty  jego mieszkańców. Zabawny jest fragment o telefonie uciszanym gestem dłoni. Mieszkańcy niczym niegodni miana narodu są określeni jako plemię. Brak samców – aluzja do braku prawdziwych, silnych mężczyzn. Schowani są oni niczym ślimaki w muszelkach. Jednocześnie kraj jest przedstawiony jako piękny w swej prostocie. Na zakończenie wyrażenie gotowości do walki za swoją pozornie prymitywną ojczyznę.
Rozdział „Matematyka” to dwa ostatnie utwory.

„Matematyka” to opowieść poetycka, próba matematycznego ujęcia otaczającego nas świata, nad którą górę biorą uczucia. Brzmi również jak zarzut wobec kropel deszczu, które dopuściły się przestępstwa, jakim bez wątpienia jest udawanie koralików, które z kolei upodabniają się do kryształów. Pozbawione uczuć słowa: „z rachunku prawdopodobieństwa wynika, że nigdy się nie spotkaliśmy. Piorun nie uderzył w ten akurat dom.”.
Znalezienie najprostszego i najbardziej spodziewanego rymu do ‘poety’ czyli ‘kobieta’. Autor wskazuje wzajemne uzupełnianie się tych dwóch słów. Apostrofa do Arachne jest przeplatana momentami, wspomnieniami i osiągnięciami z życia autorki:
„kredowe rysunki mojej córki z mokotowskich chodników”,
„Szesnaście dni lata – jeden wiersz”,
„szesnaście tysięcy wierszy”.
Wiersz powstał latem w górach, częściowo także we Wrocławiu. To dobra pora i miejsca na dłuższe refleksje.
Czytając poszczególne wiersze tego tomiku, zwraca się uwagę na kilka wspólnych elementów każdego utworu. Wszystkie sytuacje są ukazane w krzywym zwierciadle, jedne nieco mniej, drugie trochę bardziej. Autorka wykazała się wielką wrażliwością na otaczający ją świat. Wyłapała paradoksy, a następnie wplotła je między sielankowe, letnie wspomnienia znad morza i depresyjną zimową aurę. Utwory powstawały w różnym czasie, a ich treść nawiązuje do miejsc, w których powstawały. Fiedorczuk zainspirowana kontrastem pomiędzy wszechobecnym konsumpcjonizmem z kultem techniki po swojej stronie i przemijaniem, nieuniknioną śmiercią czy podstawowymi potrzebami serca, stworzyła bardzo interesujący zbiór refleksji. Na pozór chaotyczny – tytuły pisane z małych liter wydają się być wyrwane z kontekstu, sprawiają wrażenie nadanych po napisaniu utworu, pośpiesznie, bez zastanowienia. Chaos ten jednak jest zamierzony i potęguje uczucia natłoku obowiązków, nadmiaru informacji czy poczucia bezradności, które przytłaczają przeciętnego współczesnego człowieka.


Zuzia Chmielarska i Ania „Buba” Olszewska

Ciastka fort-da z likierem warszawskim


Dwudziestego września na jednym ze spotkań pogotowia literackiego mieliśmy okazję zapoznać się z twórczością Julii Fiedorczuk, a przede wszystkim z jej autorką we własnej osobie. Spotkanie rozpoczęło się krótkim wywiadem z poetką mającym na celu przybliżyć gościom jej postać. Wszyscy też mieli okazję zapoznać się z jej wierszem pochodzącym z najnowszego tomiku pt. „tuż tuż”, który można też było zakupić na miejscu spotkania.


Przedstawiony tego wieczoru wiersz - „fort-da” został dokładnie przeanalizowany, można było się dowiedzieć o tym, co było natchnieniem do napisania go. Pani Julia odtajniła przed nami także o genezę tytułu, opowiadając o powiązaniach z teoriami freudowskimi. W wierszu tym obecne są motywy życia, śmierci, a także dziecięcej niewinności i rodzicielskiej miłości, a autorka wiersza zdradziła nam, że głównym jego celem było zarówno pobudzenie czytelnika do własnych przemyśleń, jak i wzbudzenie wzruszenia.


Na spotkaniu można było zauważyć osoby w różnym wieku, zarówno nastolatków jak i seniorów. Ludzie przychodzili sami, z kilkoma znajomymi, bądź też większą grupa tak, jak nasza „siódemkowa” Restauracja Noblistów. Dzięki pytaniom, które aktywnie zadawali uczestnicy naszego projektu (siedzimy zawsze w pierwszym rzędzie i jesteśmy najgłośniejsi!) dowiedzieliśmy się więcej o „fort-da”, jak i o innych wierszach pochodzących z tomiku „tuż tuż”. Pani Julia była uprzejma odpowiedzieć nam na pytania odnośnie jej upodobań, co do pisania wierszy i sposobu tworzenia, zaspokajała naszą ciekawość mówiąc także o swoich zajęciach poza pisaniem poezji, między innymi o  tłumaczeniu dzieł innych autorów na język polski, jak i o podróżach. Przez nasze pytania pani Fiedorczuk spowiadała się nam nawet z  najczęstszych motywów przewijających się w jej twórczości oraz z tego,  co kierowało nią przy wyborze tytułu jak i okładki do jej najnowszego tomiku.


Na spotkaniu pani Julia opowiadała też nam o swoich przekonaniach i upodobaniach, o tym jak pojmuje rolę matki, poetki, kobiety, a także o swoich priorytetach. Wywarła na nas wrażenie osoby bardzo otwartej. Całe spotkanie przebiegło w bardzo miłej i kameralnej atmosferze.

Kasia Klauza & Rafał Regulski