Opowiadać o opowiadaniu
|
Colm Tóibín |
Stoję w
półmroku. Ciepłe promienie słońca znikły jakiś czas temu i w mieście zostały
już tylko ostatnie smugi dnia, a cienie stają się coraz dłuższe. Zadzieram
głowę patrząc na wysoki budynek teatru z wąskiej uliczki. Tyle razy bywałam
ledwie przecznicę stąd – w tę czy tamtą stronę – i nigdy wcześniej tu nie
trafiłam. „Czy to nie dziwne?” - myślę.
W każdym
razie stoję tutaj i chyba dość już nagapiłam się na budynek, który nie różni
się niczym od tylu innych w tym mieście. Otwieram drzwi i wchodzę. Do moich rąk
natychmiast trafia książeczka i jestem kierowana na wyższe piętro. Trzeba
przyznać – organizacja pierwsza klasa, aż jestem zaskoczona.
Na górze
prawie nikogo jeszcze nie ma. Siadam na jednej z wielu puf i otwieram broszurę,
którą trzymam. Pachnie tanią farbą drukarską, ale jest wyjątkowo starannie
wykonana. Zaczynam przeglądać kolejne fragmenty opowiadań, czytam te, które mi
się podobają. Stopniowo pojawia się coraz więcej osób. W gromadzącym się tłumku
moją uwagę przykuwa jedna kobieta. Jest drobna, ma blond loczki do ramion i
wyjątkowo ładną sukienkę – choć nieco nie w moim stylu. Porusza się z gracją i
energią. Po chwili wracam jednak do lektury, a ona znika mi z oczu.
Chwilę
później tłum rusza. Wszyscy muszą pokonać kilka pięter surowej klatki schodowej
zanim wejdą do nowocześnie urządzonej sali. Dominuje czerwień, czerń i biel,
proste kształty geometryczne, a światło jest niemal zupełnie zgaszone – jedyny
poblask bije od białej ściany, na której wyświetlane są płynnie przechodzące w
siebie figury.
Po krótkim
oczekiwaniu na scenę wychodzi dwoje prowadzących. On w garniturze, ona w
sukience; zaczyna mówić. Kilka zwyczajnych zdań wprowadzenia, coś o Festiwalu,
coś o dzisiaj prezentowanych autorach. On tłumaczy na angielski, dokładnie i
zgrabnie, w końcu to festiwal międzynarodowy - ale mimo to po sali kilkakrotnie
przetacza się fala śmiechu, na przykład kiedy tłumaczenie polega na powtórnym
wyliczeniu polskich tytułów jednego z autorów, jedynie z krótkim wprowadzeniem
w stylu „Some of his short stories are...”.
Przed
pojawieniem się każdego z autorów opowiadań następuje kilka zdań wprowadzenia:
kim jest, skąd przyjechał, co napisał; czasem jakaś anegdota. Atmosfera na sali
jest swobodna, ale panuje idealna cisza.
Kolejni twórcy
siadają przy samotnym stoliku na środku sali i, przez pół godziny każdy,
czytają przygotowane wcześniej teksty w języku, w którym je pisali. Podczas
prezentacji autorów obcojęzycznych na ekranie wyświetla się tekst polskiego
tłumaczenia, siedzę więc, słucham i jednocześnie podążam wzrokiem po
wyświetlanym tekście. Okazuje się, że większość z tych opowiadań czytałam przed
prezentacją. Dziś mamy okazję zobaczyć takich autorów jak Colm Tóibín
(Irlandia), Janusz Rudnicki (Polska), David Soares (Portugalia), Valeria
Parella (Włochy), Marta Syrwid (Polska) i Filip Zawada (Polska).
Jako
pierwsza pojawia się Włoszka – i zaskakuje mnie sam jej widok. To właśnie ona
zwróciła moją uwagę w tłumie przed wejściem. Czyta lekko, niemal radośnie. Jej
tekst, taki pół-fantastyczny, pół-realistyczny, idealnie pasuje tonem i stylem
do jej głosu. Czyta dokładnie tak, jak to sobie wyobrażałam wcześniej,
przeglądając jej opowiadanie.
Po występie
Janusza Rudnickiego jestem zawiedziona. Czytał tekst inny niż umieszczony w
„Opowiadaniu”, z którym wcześniej miałam okazję się zapoznać. Ten nie jest ani
tak zabawny, ani kontrowersyjny. Jest nijaki, tak jak głos czytającego go
autora – a na tę akurat prezentację czekałam z niecierpliwością, spodziewając
się zupełnie czegoś innego. Mam wrażenie, że autora nie obchodzi, jak zostanie
odebrany, chce tylko zrobić swoje i mieć już spokój.
David
Soares robi wrażenie już na wejściu. Broda, długie prawie do pół uda ciemne
włosy, długi płaszcz, kapelusz, ciężkie buty. Siada i zaczyna czytać, a jego
niski, niemal wibrujący głos hipnotyzuje mnie zupełnie. Teraz z fascynacją
śledzę tekst, który wcześniej zdawał mi się zupełnie nieciekawy.
Występ
Marty Syrwid to jak dla mnie najmniej udana część wieczoru. Autorka sprawia
wrażenie zbyt przekonanej o swojej rzekomej wielkości. Jest bardzo młoda. Czyta
obojętnie, a jej tekst nie ma w sobie żadnego ciekawego pomysłu. Ot, dziewczyna
upiła się w towarzystwie obcego faceta, on ją wykorzystał, a rano się pozbył i
nikt o tym nie wie.
Filip
Zawada natomiast od razu wzbudza sympatię. Wygląda na dwadzieścia lat młodszego
niż jest w rzeczywistości. Sprawia wrażenie, że niezupełnie wie, co się wokół
niego dzieje, jest trochę zagubiony, rozczula. Mówi trochę o sobie, potem
zaczyna czytać. Fragmenty jego książki są fascynujące – jednocześnie lekkie,
zabawne i trochę ironiczne, prezentują bohatera, który nie przejmuje się tym,
co pomyśli o nim otoczenie. To pół godziny chyba wszystkim mija zbyt szybko.
Ostatni
pojawia się Colm Tóibín. Czyta cicho,
powoli, a w jego tekście nie ma nic pasjonującego. Tym bardziej fascynuje mnie
to, jak bardzo porywa mnie głęboko w swój świat, jak rozciąga swój czas, ale
nie nudzi. Obraz, który prezentuje Irlandczyk, jest niesamowicie plastyczny,
pełen doznań dla wszystkich zmysłów, chwila trwa niemal przez wieczność.
Dwoje
prowadzących dziękuje wszystkim za udział. Zapalają się niewielkie światła.
Zakończenie zaskakuje mnie, bo jestem jeszcze głęboko w świecie tych opowiadań.
Wszystko teraz dzieje się w zwyczajnym tempie, czyli zbyt szybko. Automatycznie
wychodzę w nocne miasto i wiem, że jeszcze długo będę wspominać magiczną
atmosferę tego wieczoru.
8. Międzynarodowy Festiwal Opowiadania odbywał się w dniach
2-6 X 2012, tu została przedstawiona jedynie jedna z jego części.
Ania Raczyńska