środa, 30 stycznia 2013

Słonina w sreberku


           
            „Manatki” Bogusława Kierca są książką, o której trudno mi mówić. Trudność ta ma kilka przyczyn, ale najważniejszą chyba jest wewnętrzny rozdźwięk między tym, co rozumiem z tej książki, a tym, jakie wrażenie wyniosłam o niej ze spotkań z autorem; są to wrażenia absolutnie odmienne - jak gdyby mowa była o dwóch różnych książkach; mało tego – jak gdyby wręcz była to twórczość innych autorów!
            Moje pierwsze wrażenie wywodzi się z lektury „Manatków” w domowym zaciszu – i tu miałam wrażenie, że przynajmniej pierwszą warstwę znaczeniową tego tomiku rozumiem, a może nawet coś więcej (choć na ogół jestem zbyt zniechęcona do wszelkich form współczesnej sztuki, by chociaż podejmować próby doszukania się w niej kolejnych znaczeń – i to już o czymś świadczy).
            Zgodnie z tym mogę powiedzieć o pewnych wzorach, jakich udało mi się dopatrzyć. Na pewno autor ma tendencję do tworzenia wierszy długich – i tym bardziej zaskakuje tu regularność w budowie, zwłaszcza regularność rymów. Podczas lektury odnosiłam też często wrażenie, że całe kilkustronicowe wiersze są jednym zdaniem – a na pewno są bliskie zdaniom sienkiewiczowskim.
            Inną właściwością jest tematyka – autor pokazuje nam pewne obrazki z życia, pozornie nieistotne. Po kolejnych i kolejnych wierszach jednak zaczynają się przebijać pewne wracające jak bumerang motywy. Widzimy wiele wizji małego chłopca, różne obrazy miłości, sceny z codziennego życia, relację człowieka z samym sobą...
            Czy te wspomnienia autora są właśnie tytułowymi manatkami – tym, co powinniśmy zabrać ze sobą w swoją podróż? Czy to, o czym są wiersze można wobec tego uznać za najbardziej wartościowe w życiu, za to, o czym nigdy nie powinniśmy zapominać? Tego już powiedzieć nie potrafię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz