„Manatki”
Bogusława Kierca są książką, o której trudno mi mówić. Trudność ta
ma kilka przyczyn, ale najważniejszą chyba jest wewnętrzny rozdźwięk między
tym, co rozumiem z tej książki, a tym, jakie wrażenie wyniosłam o niej ze
spotkań z autorem; są to wrażenia absolutnie odmienne - jak gdyby mowa była o
dwóch różnych książkach; mało tego – jak gdyby wręcz była to twórczość innych
autorów!
Moje
pierwsze wrażenie wywodzi się z lektury „Manatków” w domowym zaciszu – i tu
miałam wrażenie, że przynajmniej pierwszą warstwę znaczeniową tego tomiku
rozumiem, a może nawet coś więcej (choć na ogół jestem zbyt zniechęcona do
wszelkich form współczesnej sztuki, by chociaż podejmować próby doszukania się
w niej kolejnych znaczeń – i to już o czymś świadczy).
Zgodnie z tym
mogę powiedzieć o pewnych wzorach, jakich udało mi się dopatrzyć. Na pewno
autor ma tendencję do tworzenia wierszy długich – i tym bardziej zaskakuje tu
regularność w budowie, zwłaszcza regularność rymów. Podczas lektury odnosiłam
też często wrażenie, że całe kilkustronicowe wiersze są jednym zdaniem – a na
pewno są bliskie zdaniom sienkiewiczowskim.
Inną
właściwością jest tematyka – autor pokazuje nam pewne obrazki z życia, pozornie
nieistotne. Po kolejnych i kolejnych wierszach jednak zaczynają się przebijać
pewne wracające jak bumerang motywy. Widzimy wiele wizji małego chłopca, różne
obrazy miłości, sceny z codziennego życia, relację człowieka z samym sobą...
Czy te
wspomnienia autora są właśnie tytułowymi manatkami – tym, co powinniśmy zabrać
ze sobą w swoją podróż? Czy to, o czym są wiersze można wobec tego uznać za
najbardziej wartościowe w życiu, za to, o czym nigdy nie powinniśmy zapominać?
Tego już powiedzieć nie potrafię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz