niedziela, 6 stycznia 2013

Wielka uczta


Opowiadać o opowiadaniu
Colm Tóibín

            Stoję w półmroku. Ciepłe promienie słońca znikły jakiś czas temu i w mieście zostały już tylko ostatnie smugi dnia, a cienie stają się coraz dłuższe. Zadzieram głowę patrząc na wysoki budynek teatru z wąskiej uliczki. Tyle razy bywałam ledwie przecznicę stąd – w tę czy tamtą stronę – i nigdy wcześniej tu nie trafiłam. „Czy to nie dziwne?” - myślę.
            W każdym razie stoję tutaj i chyba dość już nagapiłam się na budynek, który nie różni się niczym od tylu innych w tym mieście. Otwieram drzwi i wchodzę. Do moich rąk natychmiast trafia książeczka i jestem kierowana na wyższe piętro. Trzeba przyznać – organizacja pierwsza klasa, aż jestem zaskoczona.
            Na górze prawie nikogo jeszcze nie ma. Siadam na jednej z wielu puf i otwieram broszurę, którą trzymam. Pachnie tanią farbą drukarską, ale jest wyjątkowo starannie wykonana. Zaczynam przeglądać kolejne fragmenty opowiadań, czytam te, które mi się podobają. Stopniowo pojawia się coraz więcej osób. W gromadzącym się tłumku moją uwagę przykuwa jedna kobieta. Jest drobna, ma blond loczki do ramion i wyjątkowo ładną sukienkę – choć nieco nie w moim stylu. Porusza się z gracją i energią. Po chwili wracam jednak do lektury, a ona znika mi z oczu.
            Chwilę później tłum rusza. Wszyscy muszą pokonać kilka pięter surowej klatki schodowej zanim wejdą do nowocześnie urządzonej sali. Dominuje czerwień, czerń i biel, proste kształty geometryczne, a światło jest niemal zupełnie zgaszone – jedyny poblask bije od białej ściany, na której wyświetlane są płynnie przechodzące w siebie figury.
            Po krótkim oczekiwaniu na scenę wychodzi dwoje prowadzących. On w garniturze, ona w sukience; zaczyna mówić. Kilka zwyczajnych zdań wprowadzenia, coś o Festiwalu, coś o dzisiaj prezentowanych autorach. On tłumaczy na angielski, dokładnie i zgrabnie, w końcu to festiwal międzynarodowy - ale mimo to po sali kilkakrotnie przetacza się fala śmiechu, na przykład kiedy tłumaczenie polega na powtórnym wyliczeniu polskich tytułów jednego z autorów, jedynie z krótkim wprowadzeniem w stylu „Some of his short stories are...”.
            Przed pojawieniem się każdego z autorów opowiadań następuje kilka zdań wprowadzenia: kim jest, skąd przyjechał, co napisał; czasem jakaś anegdota. Atmosfera na sali jest swobodna, ale panuje idealna cisza.
            Kolejni twórcy siadają przy samotnym stoliku na środku sali i, przez pół godziny każdy, czytają przygotowane wcześniej teksty w języku, w którym je pisali. Podczas prezentacji autorów obcojęzycznych na ekranie wyświetla się tekst polskiego tłumaczenia, siedzę więc, słucham i jednocześnie podążam wzrokiem po wyświetlanym tekście. Okazuje się, że większość z tych opowiadań czytałam przed prezentacją. Dziś mamy okazję zobaczyć takich autorów jak Colm Tóibín (Irlandia), Janusz Rudnicki (Polska), David Soares (Portugalia), Valeria Parella (Włochy), Marta Syrwid (Polska) i Filip Zawada (Polska).
            Jako pierwsza pojawia się Włoszka – i zaskakuje mnie sam jej widok. To właśnie ona zwróciła moją uwagę w tłumie przed wejściem. Czyta lekko, niemal radośnie. Jej tekst, taki pół-fantastyczny, pół-realistyczny, idealnie pasuje tonem i stylem do jej głosu. Czyta dokładnie tak, jak to sobie wyobrażałam wcześniej, przeglądając jej opowiadanie.
            Po występie Janusza Rudnickiego jestem zawiedziona. Czytał tekst inny niż umieszczony w „Opowiadaniu”, z którym wcześniej miałam okazję się zapoznać. Ten nie jest ani tak zabawny, ani kontrowersyjny. Jest nijaki, tak jak głos czytającego go autora – a na tę akurat prezentację czekałam z niecierpliwością, spodziewając się zupełnie czegoś innego. Mam wrażenie, że autora nie obchodzi, jak zostanie odebrany, chce tylko zrobić swoje i mieć już spokój.
            David Soares robi wrażenie już na wejściu. Broda, długie prawie do pół uda ciemne włosy, długi płaszcz, kapelusz, ciężkie buty. Siada i zaczyna czytać, a jego niski, niemal wibrujący głos hipnotyzuje mnie zupełnie. Teraz z fascynacją śledzę tekst, który wcześniej zdawał mi się zupełnie nieciekawy.
            Występ Marty Syrwid to jak dla mnie najmniej udana część wieczoru. Autorka sprawia wrażenie zbyt przekonanej o swojej rzekomej wielkości. Jest bardzo młoda. Czyta obojętnie, a jej tekst nie ma w sobie żadnego ciekawego pomysłu. Ot, dziewczyna upiła się w towarzystwie obcego faceta, on ją wykorzystał, a rano się pozbył i nikt o tym nie wie.
            Filip Zawada natomiast od razu wzbudza sympatię. Wygląda na dwadzieścia lat młodszego niż jest w rzeczywistości. Sprawia wrażenie, że niezupełnie wie, co się wokół niego dzieje, jest trochę zagubiony, rozczula. Mówi trochę o sobie, potem zaczyna czytać. Fragmenty jego książki są fascynujące – jednocześnie lekkie, zabawne i trochę ironiczne, prezentują bohatera, który nie przejmuje się tym, co pomyśli o nim otoczenie. To pół godziny chyba wszystkim mija zbyt szybko.
            Ostatni pojawia się  Colm Tóibín. Czyta cicho, powoli, a w jego tekście nie ma nic pasjonującego. Tym bardziej fascynuje mnie to, jak bardzo porywa mnie głęboko w swój świat, jak rozciąga swój czas, ale nie nudzi. Obraz, który prezentuje Irlandczyk, jest niesamowicie plastyczny, pełen doznań dla wszystkich zmysłów, chwila trwa niemal przez wieczność.
            Dwoje prowadzących dziękuje wszystkim za udział. Zapalają się niewielkie światła. Zakończenie zaskakuje mnie, bo jestem jeszcze głęboko w świecie tych opowiadań. Wszystko teraz dzieje się w zwyczajnym tempie, czyli zbyt szybko. Automatycznie wychodzę w nocne miasto i wiem, że jeszcze długo będę wspominać magiczną atmosferę tego wieczoru.

8. Międzynarodowy Festiwal Opowiadania odbywał się w dniach 2-6 X 2012, tu została przedstawiona jedynie jedna z jego części.

Ania Raczyńska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz