środa, 2 stycznia 2013

Tatar à la Denver


          Mam tu w łapkach aktualnie jeden z tomików poezji Jerzego Jarniewicza. Jest to „Na dzień dzisiejszy i chwilę obecną”. Ciarki po plecach...
                To, co można dostrzec w całym tomiku na pierwszy rzut oka, to fakt, że wiersze były pisane pod wpływem jakiejś chwili, jakiegoś określonego wspomnienia, na tyle wyraźnego, że poeta mógł oddać dokładny jego obraz słowami. Zwykłe, proste sytuacje z życia codziennego na zasadzie: starsza sąsiadka idzie do sklepu po dwie bułki, kajzerki gwoli ścisłości. Jarniewicz widząc taką sytuację, po prostu ujmuje ją w piękne słowa, gdzieniegdzie każąc czytać między wierszami i… tak rodzi się jeden z jego wierszy. Niezwykle obrazowy, pociągający swą prostotą i rzeczami nam znanymi.

               „Batman rzuca kością”. Czytam i… i nasuwają się z góry określone i zaplanowane dla widza obrazy. Malownicze Denver, Bałuty, czerwony dywan prowadzący do kina w dniu premiery jakiegoś filmu. Nagle – bum, obraz niespodziewanie przybiera kształt małej knajpki gdzieś w wąskiej uliczce, przytulnej oczywiście. Siedzisz przy stole, obserwując podawany na talerzu tatar. Wtem słyszysz strzał, widzisz krew i postrzelone osoby, potem z innej strony atakuje cię przysłowiowa „zebra” na jezdni, by zmienić się w samochody różnych marek. Ludzie bez twarzy… Ty… Tak, takie obrazy powinny się nasunąć zwykłemu laikowi, który przeczytał wiersz.
                Zapewne nie będą nic większego dla niego znaczyć, jednak po nich można powoli dojść, jaka sytuacja została opisana i pod wpływem czego, jakiego bodźca. Powinniśmy spojrzeć na tytuł. W tej kwesti jest po prostu kluczowy. Denver, dzień premiery w kinie, strzały i samo „Batman”, możemy doznać olśnienia! Czyżby wiersz napisany został po obejrzeniu wiadomości, faktów tudzież przeczytaniu gazety? Czyżby opowiadał on w swojej jednej, istotnej części o strzelaninie w dniu premiery Batmana?
                I tu nasuwa się drobna refleksja – czemu to oni mieli zginąć? Czemu to nie mogłam być ja, idąc dzień po premierze na tego „Batmana”, do polskiego kina? Lub, jak autor sugeruje, jedząc tatara w barze… Czemu nie zabił nas matiz (niezależnie od tego, jak)? Potem, po stwierdzeniu, że będziemy kolejnym „newsem” w jakiś wiadomościach, rozrywką dla innych w razie wypadku, dochodzimy, że brak temu wszystkiemu reguły. Ot, złośliwy los rzuca kośćmi, a świat skonstruowany jest przez przypadek. Tak samo jak skonstruowano wiersz – do przypadkowej sytuacji, mimo że mogła to być zupełnie inna, a i tak byłaby sytuacją dobrą do usmażenia z niej wiersza. No, ale akurat zdarzyła się ta.
                W „Noce były białe, ale tylko z nazwy”, można napotkać znowu znaczną dozę obrazów – buty, paznokcie, łokcie, trzewiki, las… Ale to już zostawmy. Sytuacja na tyle codzienna, że w końcu zmuszająca do refleksji. Dochodzimy do tego, że nic zwyczajnie nie jest idealne. Niby oczywiste, prawda? A dopiero Jarniewicz ubrał oczywistą oczywistość w słowa i po prostu zapisał je na papierze.
                Każdy wiersz w tomiku obfituje w oczywiste oczywistości, zwykłą codzienność… Jednak są one opisane niezwykle odpowiednio dobranymi słowami. Człowiek wpada w świat obrazów, pobudza myśli i dochodzi do wniosków, które gdzieś zawsze były niedaleko, „latały koło głowy”, ale… jakoś tak zawsze umykały i o nich nie myślał.
 
Patrycja Kowalczyk

1 komentarz:

  1. hahahhahahhahahhahahahahah "ciarki po plecach" hahhahahahahhhahahahah

    OdpowiedzUsuń