Mam tu w łapkach aktualnie jeden z tomików poezji
Jerzego Jarniewicza. Jest to „Na dzień dzisiejszy i chwilę obecną”.
Ciarki po plecach...
To, co
można dostrzec w całym tomiku na pierwszy rzut oka, to fakt, że wiersze były
pisane pod wpływem jakiejś chwili, jakiegoś określonego wspomnienia, na tyle
wyraźnego, że poeta mógł oddać dokładny jego obraz słowami. Zwykłe, proste
sytuacje z życia codziennego na zasadzie: starsza sąsiadka idzie do sklepu po
dwie bułki, kajzerki gwoli ścisłości. Jarniewicz widząc taką sytuację, po
prostu ujmuje ją w piękne słowa, gdzieniegdzie każąc czytać między wierszami i…
tak rodzi się jeden z jego wierszy. Niezwykle obrazowy, pociągający swą
prostotą i rzeczami nam znanymi.
„Batman rzuca kością”. Czytam i… i
nasuwają się z góry określone i zaplanowane dla widza obrazy. Malownicze
Denver, Bałuty, czerwony dywan prowadzący do kina w dniu premiery jakiegoś
filmu. Nagle – bum, obraz niespodziewanie przybiera kształt małej knajpki gdzieś
w wąskiej uliczce, przytulnej oczywiście. Siedzisz przy stole, obserwując
podawany na talerzu tatar. Wtem słyszysz strzał, widzisz krew i postrzelone
osoby, potem z innej strony atakuje cię przysłowiowa „zebra” na jezdni, by
zmienić się w samochody różnych marek. Ludzie bez twarzy… Ty… Tak, takie obrazy
powinny się nasunąć zwykłemu laikowi, który przeczytał wiersz.
Zapewne
nie będą nic większego dla niego znaczyć, jednak po nich można powoli dojść,
jaka sytuacja została opisana i pod wpływem czego, jakiego bodźca. Powinniśmy spojrzeć
na tytuł. W tej kwesti jest po prostu kluczowy. Denver, dzień premiery w kinie, strzały i samo „Batman”, możemy doznać
olśnienia! Czyżby wiersz napisany został po obejrzeniu wiadomości, faktów tudzież
przeczytaniu gazety? Czyżby opowiadał on w swojej jednej, istotnej części o
strzelaninie w dniu premiery Batmana?
I tu
nasuwa się drobna refleksja – czemu to oni mieli zginąć? Czemu to nie mogłam
być ja, idąc dzień po premierze na tego „Batmana”, do polskiego kina? Lub,
jak autor sugeruje, jedząc tatara w barze… Czemu nie zabił nas
matiz (niezależnie od tego, jak)? Potem, po stwierdzeniu, że będziemy kolejnym
„newsem” w jakiś wiadomościach, rozrywką dla innych w razie wypadku,
dochodzimy, że brak temu wszystkiemu reguły. Ot, złośliwy los rzuca kośćmi, a
świat skonstruowany jest przez przypadek. Tak samo jak skonstruowano wiersz –
do przypadkowej sytuacji, mimo że mogła to być zupełnie inna, a i tak byłaby
sytuacją dobrą do usmażenia z niej wiersza. No, ale akurat zdarzyła się ta.
W „Noce
były białe, ale tylko z nazwy”, można napotkać znowu znaczną dozę obrazów –
buty, paznokcie, łokcie, trzewiki, las… Ale to już zostawmy. Sytuacja na tyle
codzienna, że w końcu zmuszająca do refleksji. Dochodzimy do tego, że nic
zwyczajnie nie jest idealne. Niby oczywiste, prawda? A dopiero Jarniewicz ubrał
oczywistą oczywistość w słowa i po prostu zapisał je na papierze.
Każdy
wiersz w tomiku obfituje w oczywiste oczywistości, zwykłą codzienność… Jednak są
one opisane niezwykle odpowiednio dobranymi słowami. Człowiek wpada w świat
obrazów, pobudza myśli i dochodzi do wniosków, które gdzieś zawsze były
niedaleko, „latały koło głowy”, ale… jakoś tak zawsze umykały i o nich nie
myślał.
Patrycja Kowalczyk
hahahhahahhahahhahahahahah "ciarki po plecach" hahhahahahahhhahahahah
OdpowiedzUsuń