czwartek, 3 stycznia 2013

Przerażające porzeczki w balsamicznym occie

Osiemnastego października odbyło się w biurze literackim kolejne z serii spotkań. Tym razem mieliśmy okazję porozmawiać z Martą Podgórnik. Mam wrażenie, że to było jedno z cichszych, a jednocześnie wywołujących najwięcej emocji wśród publiczności spotkań. Zastanawiam się – czy była to kwestia strachu budzonego przez poetkę, a także jej dość kontrowersyjnych wypowiedzi?
Już sama poezja pani Podgórnik mogła wzbudzać w uczestnikach spotkania mieszane uczucia. Wiersz, który wyświetlono na rzutniku opowiadał o przeżyciach samej poetki oraz jej kolegów po fachu. Poruszał też tematy wiary, jak i zabawy, a poniekąd rozpusty. Sposób, w jaki  była napisany, sprawiał, że czytelnikowi trudno było określić, jaki jest osobisty stosunek autorki do spraw poruszanych w wierszu. Po całogodzinnym spotkaniu odnoszę wrażenie, że ten sposób wypowiadania się jest dla pani Marty typowy i używa go nie tylko przy tworzeniu swoich literackich dzieł.
Cały tomik, który został nam zaprezentowany, podczas lektury sprawiał wrażenie dość przygnębiające, powiedziałabym – kojarzył się z twórczością dekadencką. Zawarte w nim utwory często podważały istotne wartości, a przynajmniej wyrażały się o nich ironicznie. Ponadto tomik jest dość pesymistyczny, obrazuje mocno krytyczny stosunek autorki do świata i człowieka, co mieliśmy okazję odczuć też w trakcie spotkania. Co ciekawe, poetka sprzeciwia się takiej ocenie swojej twórczości – a więc ironiczne zdania kierowane do Katolika z wiersza „Translacja” podobno wcale nie obrazują jej stosunku do osób wierzących, ba! – sama się za katoliczkę uważa. Czy jednak nie jest pewnym paradoksem krytykowanie grupy, do której rzekomo się należy?
Podobne paradoksy można było znaleźć w jej wypowiedziach odnośnie swojego fachu. Mówiła o tym, że bycie poetą nie jest łatwe, że jest to ciążka praca umysłowa, która zdecydowanie nie polega na wegetowaniu w oczekiwaniu na wenę. Jednocześnie o swoich dziełach - że zdecydowanie wznoszą się one na pewien wyższy poziom, także duchowy, a samą siebie pani Marta przedstawiała jako osobę natchnioną, której tworzenie poezji było przeznaczone. Pytana o sposób na poszukiwanie weny mówiła o tym, że nie można na nią czekać bezczynnie, a należy jej szukać, wychodząc do ludzi i prawdziwie przeżywając życie. Jednak pytana o to, czy robi to często odpowiedziała, że zazwyczaj dni spędza w domu. Przed telewizorem. Wszystkie te przeczące sobie „mądrości” pani Marty sprawiały, że z każdym jej kolejnym słowem wydawała mi się coraz mniej wiarygodna.
Można by zacząć się zastanawiać - ile w tych wszystkich opowieściach było prawdy, a na ile spotkanie było nastawione na wywoływanie kontrowersji, silnych - nawet jeśli negatywnych - uczuć? Na pewno postać pani Podgórnik zapamiętamy na długo, ale czy warto było zostać zapamiętanym w ten sposób? Ja na pewno wolałabym mniej wyryć się w pamięci obecnych, a wywołać więcej pozytywnych odczuć. Nie mogę natomiast zaprzeczyć, że spotkanie należało nie do "łatwych i przyjemnych", ale raczej poruszało i skłaniało do myślenia.
Kasia Klauza & Ania Raczyńska





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz