Wpis podsumowujący dwa miesiące
pracy koła
Na
początku nikt nie wiedział o co chodzi, ale wszyscy byliśmy uradowani, bo
właśnie z okazji projektu „Szkoła z poezją” nie będziemy mieli obowiązku
siedzieć na niektórych nudnych i mało ekscytujących lekcjach. Mianowicie raz na
dwa tygodnie mamy mieć do czynienia ze znanymi osobistościami ze świata
literatury i poezji i w szkolnej auli i
przede wszystkim w Przejściu Garncarskim.
Pierwszy
raz, kiedy mieliśmy wszyscy wybrać się na spotkanie w centrum miasta, ustaliliśmy,
że umówimy się pod wrocławskim Pręgierzem, by udać się już tam wspólnie. Chyba
tylko po to, aby nikt się nie zabił na schodach, które prowadzą do obranego
przez nas i panią od polskiego czwartkowego celu, ale także po to, aby bardziej
się zjednoczyć i scalić. Oczywiście różnie to wszystko wyglądało, niekoniecznie
tak jak być powinno - wszyscy zjawiamy się tam z dokładnością co do minuty i marszem na
spotkanie, co oczywiście nie znaczy tak, jak byśmy chcieli. Zazwyczaj kilka
osób siedziało na rynku pół godziny przed osiemnastą i próbowało w jakiś sposób
przygotować się, by nasze udzielanie się nie było takie chaotyczne, albo po
prostu ich nieszczęsny autobus jechał za szybko (w niektórych przypadkach za
wolno), ale wydaje mi się, że i tak zachowywaliśmy się dość spontanicznie, co
jeszcze lepiej wpłynęło na postrzeganie nas przez gości, innych uczestników i
przez przechodniów, kiedy tak entuzjastycznie prowadziliśmy konwersację. Możemy
się jeszcze pochwalić, że nigdy się (na razie) tak bardzo nie spóźniliśmy, bo
oczekiwane przez nas osoby, w końcu się zjawiały i można było iść i oderwać się
od rzeczywistości i chociaż przez godzinę posłuchać w jakiś sposób pewnego
rodzaju zwierzeń kolejnych gości, bo przecież sama poezja jest ukazaniem siebie
w różnych odzwierciedleniach, a do tego w prezencie jeszcze autorska
interpretacja. Czego chcieć więcej, kiedy samemu ma się do czynienia z poezją w
towarzystwie sympatycznych osób na czele z ludźmi, związanymi w bardzo ścisły
sposób, z tym co tu w końcu robimy, a raczej próbujemy.
Wszystko było w porządku, przyzwoicie. Tylko trzeba by było jeszcze to wszystko zrecenzować, zaprezentować i pokazać innym, by ujawnić nasze talenty J. Z czasem wzięliśmy sprawy w swoje ręce, chociaż tyle razy mieliśmy do tego okazję, kiedy na długiej przerwie omawialiśmy ważne, ważniejsze i zupełnie nieprzydatne do życia sprawy. Oczywiście każdy starał się jak mógł, chociaż co po niektórych nie było tego widać (zapewne ktoś miał sprawdzian z fizyki), ale po ostatnim spotkaniu organizacyjnym chyba nikt nie został bez pracy na weekend i to na pewno nieostatniej. Sami przecież nie chcemy, żeby ona nie była tą ostatnią, kiedy to wszyscy zorientują się, że Restauracja Noblistów (!) jest "do odstrzału". Ale to odpowiednio najczarniejszy scenariusz i mamy nadzieję, że jednak nie zostanie zrealizowany w taki sposób. W praktyce odniosłam wrażenie, że na czwartkowych spotkaniach to nasza grupa jest najbardziej rozchwytywana. Przyjęło się, że mamy wyznaczone przez siebie miejsca i zawsze kiedy przychodzimy, tuż po tym jak kulturalnie na siebie pokrzyczymy nawzajem pod pręgierzem (bo spóźnienia są bardzo istotne), to są one wolne, jakby na nas czekały i nie mogły się doczekać, aż nakarmimy je i nie tylko naszymi wizjami postrzegania rzeczy oczywistych, jak i nie tak wprost wymownych jak sztuka, z którą spotykamy się na co dzień. W przypadku Pogotowia Literackiego mamy tę interpretację podaną na tacy, ale niezbyt dosłownie, w końcu przecież sami musimy do czegoś dojść, coś odkryć, bo na tym polega wysiłek, ale i przyjemność. Kto się z tym nie zgodzi, nie zrozumie naszych spotkań, bo przecież może w tym samym momencie patrzeć w telewizor.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz