RELACJA
ZE SPOTKANIA Z LECHEM JANERKĄ
Dwudziestego
ósmego lutego siedziba Biura Literackiego pękała w szwach, a to za sprawą wyjątkowego gościa, który
zaszczycił nas swoją obecnością , odkrywając przed nami rąbek tajemnicy swojego
życia prywatnego i nie tylko.
Zawsze dotąd, dla każdego podróżnego znalazło się miejsce
siedzące, nikt nie musiał stać, by móc wysłuchać monologu, częściej dialogu
pomiędzy gościem specjalnym a słuchaczami. Tym razem ze względu na spotkanie z
legendą wrocławskiej sceny muzycznej Lechem Janerką, można było zauważyć
różnicę, a także stwierdzić, że z własnego miejsca nie widać go zbyt dobrze.
Właśnie dlatego raczej wszyscy tam obecni (większość znalazła się w Przejściu
Garncarskim pierwszy raz) poczuli się przytłoczeni wzajemną obecnością. W
dodatku pan Lech rzadko kiedy posługiwał się mikrofonem, częściej starał się
mówić do siebie. Na szczęście pewna pani z widowni zawzięcie przypominała mu o
przeznaczeniu tego przedmiotu.
Gdyby ktoś nie znał go wcześniej i nie wiedział w jakim miejscu,
dokładniej w jakim kącie, mają przebywać honorowi goście, nie potrafiłby
odnaleźć go wśród tych „tłumów”. Wyglądał bardzo niepozornie, po prostu
najzwyczajniej nie wyróżniał się i takim pozostał do końca spotkania. Ze
względu na nieobecność Filipa Zawady, towarzyszem Lecha był Paweł Jarodzki,
który poprzez swój donośny głos przyćmił delikatny ton naszego gościa. Co oczywiście
nie znaczy, że dzięki swojej wrodzonej skromności, lub ewentualnej pozie,
został ominięty, a ludzie przybyli na jego spotkanie przystępowali z nogi na
nogę. Wręcz przeciwnie, ta introwertyczność jeszcze bardziej zbliżała słuchaczy
do osoby Janerki, pozwała na większe pragnienie wysłuchania go. A było czego.
Nasz gość nie stronił od komentowania przebiegu swojej kariery muzycznej, która
nie ukazałaby się na świtało dzienne, gdyby nie jego talent pisarski, mimo że
podczas spotkania nieustępliwie starał się podkreślać, że nie jest tekściarzem.
Pisze treści, które mają osiągnąć wkrótce, za pomocą jego drugiego talentu,
status piosenek. Ważniejsza dla niego jest muzyka, która nie jest tylko tłem,
bo w jego przypadku wychodzi na pierwszy plan. Dlatego nie uważa swoich tekstów
za dzieła, większość z nich jest bardziej lub mniej pesymistyczna, a on sam
jest czarnowidzem.
Samo spotkanie trwało ponad półtorej godziny, a obecni
goście niewątpliwie zostali wciągnięci w lekkie, jak i intymne opowieści
przybyłego do nas rockmana, który miał przedstawić w jak najlepszym świetle
książkę z własnymi tekstami „Śpij Aniele
mój / Bez kolacji”. On jednak mało mówił, częściej skupiał się na tym, co
ma powiedzieć. Zrobił wrażenie, niekoniecznie stając się obiektem westchnień.
Bo nie taki był jego zamiar.
Natalia
Ostropolska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz